Kiedy ostatnio opisywałam co tam u mnie w trzecich klasach się dzieje, mieliśmy końcówkę stycznia. Tymczasem mamy początek marca. Sprawdzian za nami, ferie za nami i połowa czwartego rozdziału też za nami. Słowo daję, czas to mi ostatnio wpada do jakiejś kosmicznej czarnej dziury. I nie wraca.
Do sprawdzianu byliśmy bardzo dobrze przygotowani i dzieciaki świetnie go napisały. Z mojej blogowej powtórki, oczywiście, skorzystały tylko niektóre, ale te które to zrobiły jak jeden mąż twierdziły, że test był „super easy„. Reszta wykorzystała to co nauczyła się na lekcjach i też dała radę.
Błędy? Te co zawsze. Nowa struktura has / hasn’t got niektórym pokręciła się to z wcześniej poznanym have / haven’t got i isn’t. He’s notorycznie myli się niektórym z his, które poznaliśmy we wrześniu. Więc skoro prawie nie ma zadań zadawanych do domu, warto choć raz w miesiącu solidnie przejrzeć podręcznik, zeszyt ćwiczeń i zebrać cały materiał „do kupy”.
Pod koniec trzeciej klasy widać już jak na dłoni dzieci zagrożone dysleksją. Ujawnia się ona nie tylko, gdy dzieci piszą i czytają w języku ojczystym, ale i na języku obcym. Takie dzieciaki mają nie tylko trudności z czytaniem, ortografią (np. przestawianiem i gubieniem liter, pisaniem „po polsku” czyli fonetycznie), ale także z poszerzaniem słownictwa i gramatyką. Nauczanie uczniów z dysleksją to jednak temat na inny wpis.
Po sprawdzianie jak zwykle niektóre dzieci przystąpiły do Wyzwania na rycerza (Knight’s Challenge).
A potem Layla opowiedziała nam o swojej szkole: ilu jest uczniów w jej klasie, jak wyglądają sale lekcyjne i zajęcia pozalekcyjne (Young Treetops 3, Schools in Britain). Tak jak i w poprzednich latach powtórzyliśmy nazwy ubrań i kolory oraz zaprojektowaliśmy szkolny mundurek (zad. 4 str. 43). Jak przystało na nauczyciela znającego zasady oceniania kształtującego po wyjaśnieniu zadania („co robimy?”) zazwyczaj informuję uczniów (ilustrując to przykładami) o „nacobezu” czyli na co będę zwracała uwagę przy ocenianiu. „Czwórka – za rysunki, piątka jeśli pojawią się odnośniki (podpisy przy strzałkach) do ubrań; szóstka jest za rysunek i podpisy zawierające nazwę ubrania i kolory”. Opłaca się podjąć próbę, wysilić się, nawet jeśli pojawią się błędy, bo to na nich właśnie bardzo często się uczymy.
I tu taka ciekawa obserwacja: w pierwszej i drugiej klasie przy tego typu zadaniach dzieci zawsze chciały się jak najlepiej wykazać. Celem było uzyskanie jak najlepszej oceny. W trzeciej klasie niestety niektóre z nich zaczynają kalkulować „czy im się opłaca?”. W jednej z klas jeden z chłopców rzucił pod nosem, iż „mu czwórka wystarczy”, po czym niemal wszyscy inni kawalerowie stwierdzili, „że im też”. Rach ciach narysowali mundurek, po czym oddali rysunek z pytaniem „To teraz możemy się pobawić?” Ciekawe czy gdyby nie znali kryteriów oceniania reakcja byłaby taka sama?
Po opisywaniu wyglądu przyszedł czas na opisywanie tego, co jemy (Meal times). A skoro o jedzeniu mowa to wiadomo, że oprócz zadań na tablicy i papierze, nie może zabraknąć i tych angażujących inne zmysły. Na wstępie do rozdziału 4 warto zebrać wraz z dziećmi wszystko to czego się nauczyliśmy w poprzednich latach – wszak o jedzeniu mówiliśmy i w pierwszej i w drugiej klasie. Mamy więc już sporo materiału leksykalnego, który można pokategoryzować np. na food (jedzenie) i drinks (picie). Albo ze względu na porę posiłku: breakfast, lunch, dinner.
Przepisywanie tego wszystkiego mijałoby się z celem, więc poprzestajemy na 3 z każdej kategorii. Będzie to świetny wstęp do tego o czym opowie nam Harry (project about meals).
Na kolejnych lekcjach wraz z Bertie’m i Rachel trafimy na bankiet na zamku. Poznamy kolejne słówka opisujące jedzenie. Miniflashcards po krótkiej serii na wskazywanie i rozpoznawanie trafiły do zeszytu w formie mini słowniczka obrazkowego. (Tak jak to już wyjaśniałam w zeszłym roku nie korzystam z gotowych miniflashcards z pakietu nauczycielskiego, bo zdjęcia się źle kserują. Zamiast nich opracowałam karty obrazkowe z rysunkami, które dzieci mogą pokolorować).
Na lekcji nr 3 Rachel i Bertie ucinają sobie krótką pogawędkę w kuluarach bankietu. Dowiadujemy się z niej, że Bartie nie lubi mięsa i ziemniaków na śniadanie, nie przepada za ananasem oraz, że nie znosi mleka. Za to uwielbia dżem truskawkowy, mimo że ten ląduje mu na głowie. W zeszłym roku poprzestałam na odtworzeniu i przeczytaniu historyjki, zaś w tym postanowiłam dzieciaki zaskoczyć czymś innym.
Na początku lekcji zamiast jak zwykle przypomnieć nowo poznane (ale zapewne przez dwa tygodnie ferii zapomniane) słówka poprzez jakąś grę z kartami obrazkowymi czy zabawę na tablicy interaktywnej, słówka wyjmowałam z kosza z wiktuałami. Dzięki temu mogliśmy je nie tylko nazwać, opisać, ale także powąchać i posmakować. W rezultacie po 5 minutach lekcji mieliśmy nasz własny klasowy stół bankietowy. Wypisz wymaluj taki sam jak ten w podręczniku.
Choć raz 3e była zadowolona z faktu, że ma lekcje na drugą zmianę, bo jako ostatnia w tym dniu mogła po skończonej lekcji wszystko zjeść. To że zniknęły pastries, biscuits, pineapple nie było dziwne, bo dzieciaki kochają wszystko co słodkie. Ale że dały radę w dwie minuty pochłonąć (bez sztućcy i talerzy!) słoik płatków śniadaniowych (cereal), ziemniaki (potatoes) i mięso (meat) (w tej roli pieczeń rzymska na zimno) to mnie jednak zdumiało i … rozbawiło.
W tym miejscu jednak nasuwa się refleksja, że choć z całego serca popieram zapis w nowej Podstawie Programowej zalecający w klasach 1-3 nauczanie multisensoryczne oraz poprzez doświadczenie, to jednak widzę co najmniej jedno małe „ale”. O ile stosunkowo łatwo zaprzęgnąć do nauki zmysł wzroku, słuchu i dotyku (bo nauczyciel ma zazwyczaj do dyspozycji podręcznik, zeszyt ćwiczeń, nagrania, a nierzadko także tablicę interaktywną i szkolną kserokopiarkę), to już jakiekolwiek zadania wykorzystujące zmysł smaku i powonienia takie dostępne i tanie nie są. Fajnie jest od czasu do czasu na angielskim polepić z dzieciakami pierogi, upiec pumpkin pie na Thanksgiving czy choćby pochrupać z pierwszakami marchewki. Problem w tym, że to wszystko idzie z mojej (nauczyciela kontraktowego) kieszeni. Jak zwykle ktoś zapomniał w rozdziale „Warunki realizacji” (Podstawy Programowej) umieścić paragraf „źródła finansowania”…
Robimy – my nauczyciele – te wszystkie rzeczy (i wiecznie dokładamy do interesu), bo po prostu koniec końców widzimy dużą efektywność takich lekcji. Kojarzenie, rozumienie, retencja zapamiętywanego materiału – wszystko jest wyższe. Już nie mówiąc o prostej obserwacji, że takie lekcje są dla dzieciaków mega atrakcyjne i zwiększają motywację do nauki, „bo na angielskim jest fajnie”. Choć, jak widać na zdjęciu obok, oczywiście nie wszyscy tak uważają. Możecie się nagłówkować, narobić, nanosić, a po lekcji, tak jak ja, znajdziecie na tablicy napis „I don’t englisz„. A na moją lekko sarkastyczną uwagę, że w napisie brakuje słowa „like” (powinno być I don’t like English – nie lubię angielskiego) mały malkontent zmazuje i pisze poprawkę: „i like polski”. A no tak…
Powinnam się obrazić i „za karę” zrobić zwykłą lekcję. Tablica, podręcznik, magnetofon, zeszyt ćwiczeń.
No i powtarzanie za nauczycielem, „do bólu”, do przeuczenia:
-„What do you have for breakfast?”
„I have eggs and bacon.”
„What do you have for breakfast?”
„I have pastries.”
„What do you have for breakfast?”
„I have toast with jam.”
I tak w kółko.
Powinnam. Ale zamiast tego wykorzystuję kolejny kanał (TIK), by uczynić naukę słówek (szczególnie pisowni) atrakcyjną (albo jak kto woli, znośniejszą). Wszak dzieciaki kochają grać na swoich smartfonach. A przy okazji uczą się angielskiego. Tym lepiej. Niby to zadanie domowe (zagraj w Tinycards), ale takie „nie-zadaniowe”, bo dzieciak siedzi z komórką w ręku albo przed komputerem i gra. (Link do gry na końcu wpisu).
No bo ja po prostu chyba nie umiem inaczej. Nudne lekcje nudzą nie tylko moich uczniów. Przede wszystkim nudzą mnie. A w odpowiedzi na tablicowe napisy kupię sobie i będę do końca semestru nosić taką oto koszulkę. Vince in bono malum, ot co!
PS. Private link do zaprojektowanej przeze mnie gry karcianej, dzięki której dzieciaki z klas 3 mogą utrwalić słownictwo z roz. 4. https://tiny.cards/decks/64QbyGDA/meals
Granie można rozpocząć od obejrzenia kart (–> CARDS), albo od razu przejść do grania (–> LESSONS), bo uczymy się odkrywając kolejne karty, wybierając 1 z 3 kart/wyrazów albo wpisując odpowiednie słowo (ćwiczymy wtedy pisownię).
Jeśli takie ćwiczenie się podoba można pobrać na telefon/ tablet darmową aplikację Duolingo i pobawić się fiszkami z innych tematów albo na innym poziomie zaawansowania. Polecam.