Klasa 2: StopLights System sposobem na (dobre) zachowanie?

Opierałam się rękoma i nogami cały zeszły rok. No, ale stało się. We wtorek wprowadziłam w uczonych przeze mnie klasach drugich system oceny zachowania, Traffic Light Behaviour Scheme. Dzieciaki zdają się być zadowolone, bo jest spokojniej i ciszej. Pracujemy efektywniej, bo mniej czasu spędzam na napominanie. Niby wszystko OK, ale w mojej belferskiej głowie kłębi się wiele pytań i wątpliwości.

Po wielu miesiącach namysłu zdecydowałam się w drugich klasach wprowadzić system oceny zachowania Traffic Light Behaviour Scheme, zwany  też Stoplights System, niezwykle popularny w USA i z tego co widzę w tej czy innej formie zaczynający być popularny i w Polsce. Nazwa Traffic Light System wzięła się z analogii do ruchu drogowego. Kierowcy na zielonym jadą, żółte ich ostrzega o niebezpieczeństwie, a czerwone sygnalizuje STOP! Zatrzymaj się. Podobnie w klasie zielony kolor informuje dziecko: „przestrzegasz reguł, robisz to, co do ciebie należy, jesteś miły dla innych”, itd., czerwone jest karą za złamanie zasad, zaś żółte jest przestrogą „robisz źle, popraw się”. Ogólna zasada jest taka, że wszystkie dzieci zaczynają dzień/lekcję „na zielonym” i tylko od nich (ich zachowania) zależy jak ten dzień skończą. Nie dostają od razu kary – w Stanach czerwone światło = notka do rodziców, timeout, brak przerwy rekreacyjnej albo dodatkowe zadanie, – ale liczymy, że „żółta kartka” je zmobilizuje i się poprawią. W zależności od przyjętej wersji to albo nauczyciel zaznacza zmianę pozycji z zielonej na żółtą/czerwoną (np. zapisuje imię dziecka na tablicy, przemieszcza karteczki z imionami dzieci, ludziki, magnesy, klamerki, obok pola z kolorem żółtym lub czerwonym) albo robi to samo dziecko. Tablica z wynikami (Behaviour chart) wisi w sali i cały dzień widzą je inni uczniowie w klasie, albo, często, na korytarzu, gdzie mogą je wszyscy zobaczyć: inne dzieci, personel przedszkola lub szkoły oraz rodzice. Poniżej różne wersje tego samego systemu.

Traffic Light Schemes
Różne wersje StopLight Behaviour Scheme: kieszonki z ludzikami umieszczanymi w różnych kieszonkach; przeklejane karteczki z imionami dzieci; zielone, żółte i czerwone karty rozdawane dzieciom.

Dzieci zazwyczaj kolekcjonują „światełka” w tej czy innej formie i pod koniec tygodnia lub miesiąca następuje „wypłata”, na przykład dostają naklejkę „I’ve been green all week/month” dla tych, którzy „byli zieloni” cały „okres rozliczeniowy”.

„Kieszonkowy” system Świateł Drogowych: dzienne karteczki i naklejka w nagrodę za tydzień dobrego zachowania. Source: www.primaryteaching.co.uk

Psychologowie nie są zachwyceni wszelakimi „systemami kontroli zachowania” (kto ciekaw niech poczyta na przykład blog Beyond the Stoplights). Już same nazwy typu Behaviour Management System brzmią jak korpomowa, a szkoła to przecież nie korporacja, a dzieci to nie korpoludki, które trzeba motywować wywijając im przed nosem kijem lub marchewą. Kary, nagrody, czy to słowne czy graficzne (rysuneczki, cukiereczki, stempelki, naklejki) nie pomagają dzieciom zbudować wewnętrznej busoli dobrego-złego, ale uczą je karności opartej na strachu lub pożądaniu nagrody. Rola pedagoga (i rodziców) nie jest uczyć dzieci posłuszeństwa, ale wspierać żeby uczyły się zachowywać adekwatnie do sytuacji. Nie powinniśmy pilnować czy dzieci przestrzegają Kodeksu Klasowego, regulaminów, statutów, ale zapewnić takie warunki, by dzieci mogły same nauczyć się tego, jak pilnować się samemu. Dziecko nie powinno „się słuchać” ani też „robić to na co ma ochotę”, powinny postępować właściwie, dokonywać właściwych wyborów, także co do swojego zachowania.

Wychowanie oparte na samokontroli i samoregulacji – idea wdrożona do realizacji w szkołach montessoriańskich i innych tzw. wolnościowych albo demokratycznych, ale niezmietnie pożądana przez wielu nauczycieli w „normalnych” szkołach. Belferski Święty Graal: sprawić żeby dzieci dzieciom „chciało się chcieć”, by były grzeczne, pracowite i sumienne, miłe dla siebie nawzajem, by przestrzegały reguł, postępowały właściwie … same z siebie. „Bo tak jest po prostu lepiej”. Bo we względnej ciszy i spokoju uczę się szybciej i lepiej. Bo nie boli mnie głowa, tak jak Jolę z Naszej szkoły (elementarz dla 2 klasy), która „przyjęła za dużą dawkę decybeli”. Bo nikt nie lubi jak ktoś inny go bije, wyzywa czy jest dla niego w inny sposób niemiły.

Problem w tym, że w naszych szkołach dzieci jakoś same regulować się nie chcą czy nie potrafią. Wszystkie niby wiedzą jak postępować, ale z realizacją bywa różnie. Grzeczne są grzeczne i żądnego kija/marchewki nie potrzebują. Niegrzeczne jakkolwiek karane pozostają niegrzeczne. I wydaje się, że te dzieciaki naprawdę nic nie mogą za to, że są takie jakie są. Nauczyciele wiecznie ględzą („Proszę z nim porozmawiać”.”Proszę coś z tym zrobić”), a rodzice albo przyjmują postawę obronną („W domu on jest inny”) albo wzruszają ramionami („A co ja mogę poradzić?”). Czasami wkracza pedagog lub psycholog, jakaś terapia, ale zwykle zmiany próżno szukać. Wychowawczy impas.

Czy nie skupiamy się za bardzo na tym, by dzieci były posłuszne? Czy istotą edukacji nie jest zdobywanie wiedzy i umiejętności, rozwijanie talentów, a nie tylko robienie tego co nam każą? No właśnie. O ile stosunkowo łatwo przy pomocy systemu kar i nagród zmusić dziecko do tego by czegoś nie robiło (zaprzestało bicia kogoś, wyzywania, biegania z dzikim wrzaskiem po holu), to już o wiele trudniej sprawić żeby coś zrobiło. By chciało razem z nami zaśpiewać piosenkę (lub choćby klaskało przy refrenie), zagrało w Bingo z kolegą z ławki, posłuchało opowiadanej przeze mnie historyjki. Czy można kogoś zmusić żeby „chciał chcieć”? „Otwórz, proszę, książkę.” Nic, zero reakcji. Proszę ponownie. Nic. Otwieram sama. Nic. „Zrób to ćwiczenie tak jak reszta klasy” – proszę nadal. Nic. Patrzy na mnie albo mówi „Ja nie umiem.” „Czego nie umiesz? Pokolorować sześciu obrazków?” – drążę. „Nie masz kredek? Tutaj są klasowe.” – dopytuję. Wzruszenie ramion. Zero reakcji. Może się wstydzi powiedzieć przy całej klasie. Ale nie. Rozmawiamy w cztery oczy na korytarzu, ale reakcja taka sama. Może zadanie nudne? Nie, reszta klasy zachwycona. Minionkowa rodzinka (która pozwala nam zapamiętać mum, dad, brother, sister, baby) jest super. Co teraz? Zrobić zadanie za ucznia? Odpuścić i pozwolić nadal patrzeć tępo przez okno? Huknąć jak sierażant i zagrozić karą? Jaką karą? Dać więcej obrazków do pokolorowania? Kazać śpiewać solo? Przepisać 100 razy „Będę aktywny na lekcjach”???

O moich wątpliwościach związanych z „uczeniem dyscypliny” pisałam już TU i TU, więc i tym razem miałam ogromny problem czy wdrożyć jakiś system nagród i kar za dobre sprawowanie. Maluchy mają specjalne względy – adaptują się do szkolnych realiów. Ale co ze starszymi klasami? OK. Pierwszy tydzień po wakacjach dajemy dzieciakom taryfę ulgową, wolno im trochę więcej, „niech się znowu przyzwyczają do szkoły”, byleby tylko sobie głów nie pourywały. W drugim tygodniu smycz zostaje skrócona: podążając za Elementarzem tłuczemy teksty o bezpieczeństwie, kodeksach klasowych i przypominamy reguły i normy. W trzecim tygodniu głowa nas boli od wrzasków, gardło zdarte od krzyku „Nieeeee biegaj!” „Nie bij go!” „Uważamy!”, „Słuchamy!”, „Patrzymy na mnie!”.  Zaczyna być nieprzyjemnie: wywijanie paluchem przed nosem, napominanie, strofowanie, krytykowanie, ośmieszanie, zawstydzanie i upokarzanie – stały szkolny repertuar.

Inna kwestia: Co zrobić z dziećmi, które mi na lekcji „wychodzą z siebie” i „chodzą po ścianach”? Dbam, by formę zajęć dostosować do wieku i możliwości dzieci, by było wesoło i ciekawie, by było urozmaicone tempo zajęć, stałe elementy lekcji (=poczucie bezpieczeństwa) przeplatam „niespodziewankami” (=zainteresowanie, wyzwanie); słowem: by lekcje były fajne. Ale niezależnie od tego jak atrakcyjne są zajęcia, niemal w każdej klasie jest jeden (lub więcej) „problematyków”. Niektórzy żyją w świecie alternatywnym: nie słuchają, nie odpowiadają na pytania, nie śpiewają, nie robią tego, co reszta klasy; zawsze pochłonięci swoimi sprawami: jedzeniem, piciem, zabawą (klockami lego, bransoletkami, kucykami Pony, kartami kolekcjonerskimi, itd. – katalog jest długi), gadaniem z kolegami, łażeniem (nie wiadomo właściwie po co) po klasie.

Drugi sort to bullies: jak wstają z miejsca to zawsze by komuś przywalić, jak coś mówią, to by kogoś obrazić albo wykrzyczeć coś tam na całą klasę. Upominane nic sobie z tego nie robią. Patrzą prosto w oczy z wyrazem twarzy „Co mi zrobisz?” Prowokują. A do tego są w stanie swoim zachowaniem sprowokować „dzieciaki środka” – tych chwiejnych, którzy z grzecznymi grzecznieją, ale z niegrzecznymi stają się równie lub nawet bardziej nieznośni. Konkurują w zawodach, kto krzyknie głośniej, kto powie coś głupszego, kto walnie mocniej w ławkę.

Prawdziwy trouble maker to często bardzo inteligentny dzieciak, który na ułamek sekundy zanim nauczyciel się obróci, zaprzestaje swojego działania (bicie, plucie, gadanie) zostawiając współuczestnika zabawy (mniej sprytne dziecko) na odsłoniętym polu bitwy i ten często obrywa, bo był/a na tyle głupi/a, że ją/go „złapano”. Widziałam to wiele razy. J. gryzdoli R. w zeszycie. Na początku obie się śmieją, jest zabawnie. Po chwili R. ma dosyć, bo jej zeszyt nie wygląda zbyt pięknie. Mówi J. żeby przestała. Nie pomaga, więc odpycha rękę J. Nadal nie pomaga, więc R. uderza z całej siły w dłoń J., która z płaczem przybiega na skargę do mnie: „Psze pani, a R. mnie bije”.

Komu gorzki cukiereczek, wpis do dzienniczka korespondencji, czerwony znaczek? Kogo ukarać? Kogo ochrzanić? Kto jest sprawcą, kto ofiarą? I dla mnie pytanie najważniejsze: co zrobić, żeby w przyszłości takich zachowań uniknąć? Czy kara w tym pomoże? Czy „sprawiedliwości stanie się zadość”?

Klasa mojego dziecka była przez swoją wychowawczynię tak oceniana przez cały zeszły rok i dzieciaki i rodzice zdawali się być zadowoleni. Ja nawet nie sprawdzałam tabelki w zeszycie; z aprobatą kiwałam głową, gdy mój syn czasami wspominał, że „dziś dostał znowu zieloną kropkę”; cieszyłam się razem z nim gdy dostał jakiś drobiazg (plan lekcji, ołówek) dla „zwycięzcy miesiąca”, ale nie podniecało mnie to zbytnio. O wiele bardziej ciekawiło mnie (i wielokrotnie pytałam o to mojego syna) jak sądzi, jak się czują dzieci, które często dostają kropki czerwone, czasami nawet kilka jednego dnia. Czy są smutne? Zawstydzone? Upokorzone? Na takie pytania mój syn reagował wzruszeniem ramion („Nie wiem jak się czuje”), albo mówił, że ten i ów „już się przyzwyczaił do tego i jego mama też”. Jak można się do czegoś takiego przyzwyczaić? Do wiecznej krytyki?

Bite zwierzęta w eksperymentach najpierw się bronią, próbują uciekać. Po jakimś czasie obojętnieją i nawet nie próbują uciekać. Czy tak jest z naszymi dziećmi? Wiecznie napominane, krytykowane, w końcu obojętnieją i jest im wszystko jedno. Po co mam się starać skoro i tak zawsze ląduję na czerwonym świetle? Zawsze i tak dostaję uwagę do dzienniczka? Pani i tak zawsze na mnie krzyczy?

Classroom rulesWątpliwości pozostały, więc na razie ostrożnie testuję moje Światła Drogowe. Na początku lekcji podchodzę do plakatu z naszymi Classroom rules (opisane TU), które od wtorku wiszą we wszystkich salach, w których uczę. Szybko przypominam wszystkie z nich: sprzątam po sobie–nie śmiecę, jestem miły dla innych–nie biję się, współpracuję–nie przeszkadzam innym, zgłaszam się, dobrze się bawię. W drugich klasach dokleiłam jeszcze No food and drink with books open (nie jem, nie piję gdy podręcznik jest na stole) oraz Use your quiet voice (mówię, nie krzyczę).

DSC03910 (1)Potem wieszam mój sygnalizator z klamerkami z imionami dzieci (sprawdzam przy tym obecność) i nie szczędzę zachęt. Pokazuję dzieciakom jak bardzo ściskam kciuki, żeby wszystkim się dziś udało „pozostać na zielonym”. Przypominam, że chwilowa „utrata rozumu” (skutkuje ostrzeżeniem – żółtym światłem) będzie im zapomniana, jeśli tylko nastąpi poprawa zachowania (po 10 minutach klamerka wraca na zielone pole). Cała jestem na tak. Nie powtarzam za każdym razem, że za czerwone znaczki będzie kara (nie wymyśliłam jeszcze jaka, dodatkowa praca?).

Behaviour chartPod koniec lekcji pytam dzieci jak się czuły i czy ze Światełkami jest lepiej. Niezmiennie (dwie lekcje na razie) powtarzają, że jest. Im jest lepiej. Mnie też. Z przejęciem pytają o datę i rysują buźki w odpowiednich polach tabeli. X., z którym bywają kłopoty był naprawdę zadowolony i z dumą powiedział, że „mama się na pewno ucieszy, że dał radę”. Mam nadzieję, naprawdę. Choć niestety taki mały sceptyczny gremlin za uchem mi przypomina, że wiele problemów tych dzieciaków jest spowodowane ich odreagowywaniem w szkole niefajnej sytuacji w domu. Czy ta czy inna mama ucieszy się z zielonej buźki z angielskiego czy też zajęta swoimi problemami, jak mówi młodzież, „oleje to”? Jeśli to drugie, to jaką motywację będzie miało dziecko, by się nadal starać? Jak stwarza problemy to przynajmniej bliscy mu ludzie się nim zajmują: ględzą, krytykują, niemniej poświęcają czas. Które dziecko tego nie pragnie? To kolejny minus tego typu systemów oceny zachowania.

Y. dziś płakał, bo niestety „nabroił” pod sam koniec lekcji i nie zdążył się zrehabilitować, a niestety rodzice zagrozili przykrymi konsekwencjami, „jeśli nie przestanie przynosić uwag ze szkoły”. Zastanawiam się, czy nie wdrożyć jakiegoś systemu anulowania czerwonych buziek z początku miesiąca przez dobre zachowanie w kolejnych dniach. Bo myślę sobie, jaką motywację ma dziecko, by zachowywać się dobrze jeśli na początku miesiąca zarobi czerwone światło? Czegokolwiek nie zrobi i tak pozostanie „na czerwonym”. Jak to wszystko wyważyć?

No i kwestia marchewki. Czy wystarczy informacja o zachowaniu na arkuszu oceny śródrocznej i rocznej? Nagrody tygodnia? miesiąca? Semestru? Dla kogo? Dla niezmiennie grzecznych, czy dla tych, którzy się najbardziej „nawrócili”? Myślę, myślę i wymyślić nie mogę …

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s