W weekend trochę nadrabiałam zaległości w lekturze i natrafiłam na ciekawy artykuł z Tygodnika Powszechnego o wpływie ocen na motywację dzieci. Dał mi do myślenia, bo potwierdził to, co obserwuję w swoich klasach.
Nie ukrywam, że od września często myślę o zasadności i efektywności tych wszystkich pieczątek, słoneczek, „zetek” (=znakomicie) oraz ocen. (OK. W klasach 1-3 tylko w systemie bieżącego oceniania, bo ocena semestralna i roczna jest opisowa.) O ocenianiu i motywowaniu i wątpliwościach z tym związanych kiedyś już pisałam. Dziś o ocenianiu zachowania, bowiem, nie ukrywam, sen z powiek mi spędza 😉 pytanie, czy da się dzieci zewnętrznie zmotywować, tak by zachowywały się „tak jak należy” (cokolwiek to znaczy); szczególnie czy da się je zmotywować przy pomocy ocen, pochwał (lub ich braku) i tych wszystkich zielonych-żółtych-czerwonych światełek czy rozdawanych (naklejanych, wpisywanych) na prawo i lewo słodkich i gorzkich cukiereczków, chmurek i słoneczek itp.
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że cały system wymyślony został raczej tylko po to, by dzieci były takie jakie chcemy czyli niekoniecznie ciekawe świata, chcące się uczyć, przestrzegające reguł (które rozumieją), ale głównie … posłuszne. Zachowywanie się „tak jak należy” to zachowywanie się takie jakiego w danej chwili życzy sobie dorosły. „Nie możesz spać? Śpij, jutro rano wcześnie do szkoły. Przecież nie będę dużej dziewczynce śpiewać kołysanek.” „Przewróciłeś się i zbiłeś kolano? Nie płacz, do wesela się zagoi”.”Zgubił ci się ukochany królik? Nie wrzeszcz, mówiłam ci, że masz go nie zabierać do sklepu (wrzeszczy matka)”. I tak dalej. Alfie Kohn w swojej książce Wychowanie bez nagród i bez kar wspaniale uzasadnił szkodliwość takiego postępowania. (Fragment książki można przeczytać na stronie Dzieci są ważne.) Nie wszyscy rodzice (może nawet niewielu?) pewnie się z tezami Kohn’a zgodzą, bo żyjemy w czasach instant, więc nawet „w temacie” wychowania chcemy minimum nakładów-maksimum efektów i to teraz: złe zachowanie dziecka –> reakcja rodzica: klaps, krytyka, time out –> dziecko zaprzestaje złego zachowania –> rodzic zadowolony, a wychowanie to długotrwały i mozolny proces.
Wracając do szkoły i systemu nagród i kar jako wymuszania tzw. „dobrego” zachowania. Niestety ja jestem z pokolenia, które nadal ma w uszach Pink Floyd i ich „Nauczyciele zostawcie dzieciaki w spokoju”.
We don’t need no education
We don’t need no thought control
No dark sarcasm in the classroom
Teachers leave them kids alone
Hey teacher leave them kids alone
All in all it’s just another brick in the wall
All in all you’re just another brick in the wall.
Pink Floyd „Another brick in the wall II” The Wall
Dzieciaki to nie plastelina, którą można lepić w kształt jaki nam najbardziej pasuje. Mają temperament i charakter(ek). Zgoda, nauczyciele wolą na lekcji dzieci ciche i grzeczne, bo wydaje im się, że w ciszy i spokoju dzieci uczą się lepiej. Na angielskim jednak to nie do końca tak jest. Jak czytam książeczkę O Maisy, to cisza jest jak makiem zasiał i nie ma potrzeby mówić „Be quiet, please”. Ale jak leci piosenka, niektóre dzieci już na dźwięk pierwszych taktów zaczynają „szaleć”: wybiegają z ławek, skaczą, tańczą. I co mam powiedzieć? „Oskarku, Szymeczku, pokazujcie gesty do piosenki (bo większośc piosenek w 1-3 to tzw. action songs), ale tylko tak troszkę?” No, ale przecież robią dokładnie to, o co prosiłam: śpiewają (w języku obcym) i pokazują gestami słowa piosenki. Mam ich karać za … zbytnią ekspresję???
Ok. A co jeśli nie śpiewają? Well, sądzę, że nawet wywijając hołubce słyszą obce frazy i coś tam (jakiś ślad?) im w głowach pozostaje. Jak dla mnie warunek jest jeden: zachowanie jest póty OK, póki nie szkodzisz innym. Taniec nawet szalony jest OK, ale skakanie na plecy koledze już nie. Zgoda? Są jasne granice (i konsekwencja w ich przestrzeganiu), ale w ramach tych granic jest dużo swobody – to z kolei echo twierdzeń z innej książki o wychowaniu, Pameli Druckerman Dlaczego w Paryżu dzieci nie grymaszą?
Dzieci są ekspresywne i emocjonalne. Jak płaczą, to krokodylimi łzami. Jak się śmieją, to całym ciałem. Jak śpiewają to na całe gardło. A ponad wszystko w świecie uwielbiają wygłupiać się i (choć troszkę) rozrabiać. Myślę, że na lekcji musi się znaleźć moment oddechu, swoisty „wentyl bezpieczeństwa”, kiedy dziecko dociśnięte przez system edukacji i jego normy i reguły ma jak ta sprężyna możliwość „odsprężynować”, odgiąć się do stanu relax. Uważam, że jest to dzieciom bardzo potrzebne – daje po prostu radość, kreuje pozytywne emocje. A gdzie są emocje, tam jest zapamiętywanie.
Układ limbiczny, układ rąbkowy, układ brzeżny – układ struktur korowych i podkorowych mózgu, biorący udział w regulacji zachowań emocjonalnych oraz niektórych stanów emocjonalnych takich jak zadowolenie, przyjemność czy strach. Jest istotny dla procesu zapamiętywania oraz motywacji danego osobnika. (Wikipedia)

Ale to są „momenty głupawki,” a nie prawdziwe problemy ze złym zachowaniem uczniów. Te zdarzają się na przykład wtedy, kiedy nauczyciele chcą, żeby po chwili szaleństwa dzieci wróciły do stanu normalności, przestały obijać się o ściany i siebie nawzajem, na trzy-cztery wyciszyły sie, zasiadły równiutko w ławkach i przestawiły się na odbiór. A tu się nie da. Dzieci jak szalały, tak szaleją. I co? Nawrzeszczeć? Zagrozić wklejeniem „gorzkiego cukierka” do zeszytu korespondencji z rodzicami (kiedyś nazywanym pieszczotliwie „dzienniczkiem”? Czy może wpisać tamże: „Julka pięknie śpiewała i tańczyła na angielskim, ale kiedy chciałam, żeby przestała, to ona uparcie śpiewała coraz głośniej i głośniej, biorąc się pod boki i tupiąc przy tym.” Kiedyś na takie uwagi rubryki w prasie, nazywały się bodaj „Humor z zeszytów szkolnych.”
Po lekturze artykułu Pawlickiego utwierdzam się w przekonaniu, że to wszystko i tak „psu na budę” i że trzeba inaczej. A Wy, drodzy rodzice moich uczniów, co sądzicie?
PS. Imiona dzieci użyte w poście są czysto przypadkowe 😉