No i jak pięknie nam w klasie zakwitło! Spring flowers w takiej ilości naprawdę robią wrażenie.
Dziś oprócz kwiatków przyszły do klasy także zwierzątka. Na stronie Treetops Funzone w słowniku obrazkowym (Treetops 1, Unit 5) ładnie widac kolekcję nowych słówek z rozdziału 5. (Dzieci będą kolorować swój słowniczek w podręczniku przy okazji powtórki (round up)):
Wszystkie formy aktywności, w które angażowałam dzieci nastawione były na zapamiętanie powyższych ośmiu elementów. Dzieci po lekcji powinny, tak zakładałam, umieć odpowiedzieć na pytanie: What’s this? It’s a snake / a bird / etc. Zwracałam baczną uwagę na wymowę nowych słów, bo niestety, od kiedy pojawiła się w podręczniku forma pisana wyrazów, dzieci zaczęły polegać na umiejętności czytania z polskiego i zamiast odtwarzać wymowę zapamiętaną słuchowo, czytają litera po literze i w rezultacie strasznie wymowę kaleczą. To duży cios w serce każdego anglisty słyszeć chórek dzieci wrzeszczących „biiiiird”, błędnie do tego akcentujących niewystępującą w tym wyrazie /i/ czy tez /i:/. Pal licho jak zakręci się tam /r/, w końcu dzieci mają też kontakt (np. w grach i filmach) z wymową amerykańską. To samo dotyczy wyrazu fish (ryba), który dzieci namiętnie zniekształcają na „fiiiisz”, a prawidłowo powinno być |fɪʃ| ±fysz. Trochę nad tym popracowaliśmy.
Oprócz zwyczajowych technik typu „posłuchaj i wskaż na obrazku”, „powtórz słowo za nagraniem”, pracy z kartami obrazkowymi, wykorzystałam też granie w parach w grę memory, do którego trochę dzieci przygotowywałam wczoraj. Do pozawieszanych obrazków (flashcards) podopisywałam na tablicy cyfry 1-8, w takiej samej kolejności jak to jest zilustrowane w podręczniku na str. 41. Potem ja mówię cyfrę, a dzieci nazwę zwierzątka na obrazku. Potem na odwrót: ja zwierzątko, oni cyfrę. Później ja cyfrę i imię dziecka (Nikola, number 3.), a dzieci indywidualnie odpowiednie słowo (A bird.). Następnie odwróciłam obrazki białym do przodu i to samo ćwiczenie robiliśmy z pamięci. Na koniec podzieliłam klasę na rzędy A-B i dzieci grały w parach: A zadaje pytanie (podręcznik otwarty), B odpowiada (podręcznik zamknięty), jak B zgadnie, zamiana. Granie w gry jest dla dzieci bardzo atrakcyjne, ale żeby przy nich wykonały pracę językową, to już niekoniecznie. W części przypadków dialog wygląda tak: Dziecko A: „Jeden”. Dziecko B: „Pies”. No i kicha. Angielskiego zero. Cel lekcji „Dzieci utrwalą nowe słownictwo grając w parach w grę memory” leży i kwiczy.
No to kolejne ćwiczenie utrwalające. Dzieci uwielbiają śpiewanie, prawda? Prawda. Ale jak słyszą, że za chwilę nauczą się siedmiozwrotkowej piosenki to patrzą na mnie z wyrazem na twarzy Are you kidding??? Nie nie, nie robię sobie z was żartów. Zaraz spróbujemy pomóc pamięci skojarzyć co i jak. Trzy grupy uczniów, trzy style uczenia się (modalności): wzrokowcy, słuchowcy i kinestetycy. Najpierw dla wszystkich na raz. Wyświetlam slajdy ilustrujące tekst piosenki,

wolno śpiewam i wspomagam rozumienie znaczenia słów gestami (rzeka: jedna dłoń wije się jak potok, piesek: dwie łapki przy piersiach, ptak: rozkładam ręce na boki, wąż: złożonymi rękoma robię szlaczek w powietrzu, You can’t catch me (nie złapiesz mnie): machamy „nie, nie” wskazującym palcem, itd.). Tych gestów nie ma w książce nauczyciela, wymyśliłam je sama. Przy drugiej-trzeciej zwrotce / refrenie (nadal a capella) niektóre dzieci przyłączają się i albo zaczynają podśpiewywać albo (częściej) wykonują gesty towarzyszące piosence. To dobry znak: dzieci chłoną całym ciałem, widzą, słyszą i pokazują. Cała główka pracuje. Oczywiście pod jednym warunkiem: że są ze mną. A niestety mimo, że piesek naprawdę ucieka z ekranu, slajdy są kolorowe, melodia łatwo wpada w ucho, słowem wszystko (teoretycznie) bardzo atrakcyjne, to jednak niektóre dzieci myślami są gdzieś indziej, a inne gadają, tańczą czy co tam jeszcze. Kiedyś już cytowałam przysłowie o koniu przy wodopoju, więc dziś nie będę 😉
Raz to stanowczo za mało. A więc słuchamy/śpiewamy z nagraniem: melodia, instrumenty, ładne głosy artystów plus wspomagające elementy wizualne (obrazki, gesty) pomogą zapamiętać. Następnie to samo z nagraniem karaoke: próbujemy choćby mruczeć tekst pod nosem do słyszanej melodii, jednocześnie pokazując gesty. Na koniec rozdaję ilustrowany tekst piosenki (do pobrania także TU–> The snake song) i próbujemy śpiewać i „czytać” – to po to by, jak wyjaśniam, w domu móc „odtworzyć” tekst piosenki. Kluczowe słownictwo jest na arkuszu zilustrowane obrazkiem – dzieci mają je sobie przypomnieć, a nie czytać – oraz dodatkowo podane słownie na dole w ramce (to głównie dla rodziców pomagających przy zadaniu domowym). Większość słuchowców i tak pewnie nie spojrzy na kartkę – będzie przywoływać słowa z pamięci kojarząc melodie (nagranie na płycie dołączonej do zeszytu ćwiczeń, ścieżka 15 oraz przez tydzień także poniżej), kinestetycy najpierw przypomną sobie sekwencję gestów i to pomoże im przypomnieć sobie słowa. A wszystko to, by dzieci zapamiętały i potrafiły powiedzieć w języku obcym osiem nazw zwierząt. Ufff!
Drugie zadanie domowe, także utrwalające nowe słownictwo, to zadanie z zeszytu ćwiczeń ze str. 32: przeczytaj wyrazy, dopasuj je do obrazków i napisz je po śladzie.
PS. Niektórzy moi znajomi uwielbiają „krwawe historyjki z klasy wzięte”, trochę pewnie na zasadzie pocieszania się, że u nich w korpo to niby nie jest tak źle. No więc co dzisiaj sprawiło, że moje brwi trochę się uniosły (ze zdumienia)? Pierwsza historyjka: Rozdaję teksty piosenek, po zakończeniu rundki widzę, że „Kleofasek” (pamiętacie rozrabiakę z Mikołajka Sempe’go?) podchodzi do mnie i pyta z uśmieszkiem na buzi czy może dostać nową kartkę. Po mojej odmowie, patrząc na mnie (na tzw. beszczela), wyciąga kartkę z plecaka i oznajmia, że on i tak ją „Wyrzuci albo zje. A tak w ogóle to nie ma zamiaru tego się uczyć.” Bywa i tak. „Kleofasek” był dziś, hmmm… jak to delikatnie ująć? Zdecydowanie „nie w nastroju na angielski.” Nie chciał otworzyć podręcznika, bo akurat zebrało mu się na robienie zadania domowego, które miał zrobić wczoraj w domu. Kiedy jedno z dzieci powiedziało, że zasłaniam mu tablicę i wyciągnęłam wskaźnik, żeby stać bardziej z boku, „Kleofasek” zapytał „czy go zleję” tylko z lekka podnosząc wzrok znad (15 minuta lekcji!) robionego nadal zadania domowego. „Dlaczego? – pytam zdumiona (myślami przy ćwiczeniu). „Dzieci się nie bije.” On na to: „A moja matka (sic!) mnie bije.” I tak do końca lekcji. Przeciąganie struny. Ile belfer zniesie. Zniosłam, udało mi się pohamować rękę przed wpisaniem uwagi do zeszytu korespondencji. bo a nóż zamiast rozmowy, o tym co było przyczyną takiego zachowania, mama pójdzie na skróty i zaordynuje „trzy szybkie”, które i tak nijak nie pomogą „Kleofaskowi” nie miewać „humorków” i czerpać radość z lekcji. Ograniczyłam się do krótkiej rozmowy, a w cztery oczy z „Kleofaska” (morowe?) powietrze trochę uszło. Obiecał poprawę. Trochę mi dziś smutno, bo to już nie pierwsza rozmowa z „Kleofaskiem” i to właśnie on często powtarza „nie lubię angielskiego. Nic nie rozumiem.” Jak go przekonać do tego, że jeśli zaśpiewa piosenkę sześć razy na lekcji to po prostu nie ma sposobu, żeby jej nie zapamiętał??? Ale musi chcieć. O koniu i wodopoju już pisałam… 😉
Druga historyjka jest bezkrwawa. Wczoraj podchodzi do mnie „Jadwinia” i żałosnym głosikiem żali się: „Psze pani, jestem baaaardzo głodna, a nie mam nic do jedzenia.” Kurka! Tekst jak z „Dziewczynki z zapałkami” albo innego Grimma, nie ma co. A w mojej torebce jabłko sztuk 1. Oddaję sierotce. Dzis to samo, ale jabłka brak, jadę do domu na obiad. W desperacji rozglądam się po klasie za czymś do jedzenia. Jest! Marchewka i gruszka czyli „szkolna porcja warzyw/owoców”, dzięki hojności ministerialnej akcji społecznej dziecko jest uratowane. Słowem, drodzy Państwo, idzie wiosna, a na wiosnę dzieci rosną. Niektórym należy się większa racja żywnościowa do śniadaniówki.
Jedna uwaga do wpisu “Animals”