Odpuść sobie. Odpuść dziecku.

czyli wpis na koniec wakacji.

„Hej, Sylwia, zejdź już z tego hamaka i wracaj do pracy! Jutro początek roku szkolnego. ”

Wiem, wiem. Dawno mnie tu nie było. Moje wakacje od blogowania były bardzo długie. Jeden dodatkowy wakacyjny tydzień w czerwcu, początek roku szkolnego wyjątkowo w tym roku nie 1, ale 4 września, a mnie ciągle mało. Prawdę mówiąc nawał pracy związany z końcówką roku szkolnego w szkole i na uczelni, nerwówka związana z reformą (będzie praca czy jej nie będzie?) plus ciężka choroba mojej mamy wykończyły mnie dokumentnie. Potrzebny mi był reset od tego wszystkiego.

Z tym odpoczynkiem to jednak dziwna sprawa, bo  mózgi nauczycieli zdają się nigdy nie odpoczywać. Wchodząc do Biedronki i Lidla też zamiast z mlekiem i masełkiem wychodzimy z dziesięcioma ryzami papieru (jest promocja) i stosem naklejek na nagrody dla uczniów. Nawet na deptaku w Kołobrzegu ciągle kombinujemy (no w każdym razie ja tak mam), co by się nam mogło przydać na lekcjach.

I tak w tym roku na przykład z wakacji przywiozłam foliówkę, która będzie fajnym gadżetem do wykorzystania na lekcji z drugoklasistami o recyklingu (z poprzednich lat są TU i TU). Jest na niej napis po polsku (który dzieciaki sobie same przeczytają) i fajna ikonografika tłumacząca o co w tym recyklingu chodzi. Świetny punkt wyjścia do tematu. Plus to co trafiłoby na śmietnik zostanie ponownie użyte w klasie.

Suwenir z hiszpańskiej plaży (gigant donut) także znajdzie zastosowanie w klasie. (Dzięki Cool School za inspirację!)

Jak już pisałam w zeszłym roku, z wakacji też zawsze oprócz ładnych widoczków przywożę zdjęcia różnorakich napisów w języku angielskim – ciekawych, śmiesznych, z błędami. Proszę też rodzinę i znajomych, by mi pomogli w tym SignHunting. Oto jedna z tegorocznych zdobyczy, wypatrzona przez moją siostrzenicę gdzieś na ulicach San Francisco.

Z USA przywędruje też do mnie prawdziwa baseball, w sam raz by rozruszać dzieciaki przed lekcją o ulubionych sportach albo wymusić szybkie (automatyczne) odpowiedzi u starszych. Takie autentyczne gadżety trochę moim uczniom osładzają gorycz powtórek słówek i gramatyki.

A zatem wakacje. Czas odpoczynku dla nauczycieli, dzieci i ich rodziców. Podczas gdy jednak tytułowy „Angielski w szkole” odbywał kanikułę, to co z drugą częścią „i w domu”? Jak pytała mnie jedna z mam w e-mailu, czy aby bez powtórek dzieci nie zapomną wszystkiego czego się nauczyły w ciągu roku szkolnego? Czy nie powinna z dzieckiem przez wakacje ćwiczyć? Co ja, mama 9-latka, „robię z angielskiego” w czasie wakacji z moim synem? Dziś odpowiedź na to pytanie.

Otóż, nie robię NIC. Odpuszczam sobie. Sama często po prostu sobie siedzę – na balkonie, na plaży, na ławce w zwiedzanym właśnie mieście – i … tyle. Nie kombinuję, nie planuję, nie myślę. Ot, siedzę. Albo jadę. Odmóżdżam się.

Odpuszczam też dziecku. Wiem jak bardzo jest zmęczony siedzeniem długich godzin w szkole, ślęczeniem nad pracami domowymi, bieganiem z zajęć sportowych na karate, z karate na programowanie. Niby nie ma tego dużo, ale jednak… To przecież jest jeszcze mały chłopiec, który powinien mieć bardzo dużo czasu dla siebie. A zatem nie  planuję licznych wyjazdów z grafikami pękającymi w szwach. Obojętnie czy spędzamy kilka dni w domu czy jesteśmy gdzieś na wakacjach poza nim pozwalam się mu ponudzić. Bo nuda, od czasu do czasu, według wielu naukowców jest dla naszego intelektualnego dobrostanu bardzo korzystna.

Poczucie znudzenia, powszechnie uważane za coś negatywnego, może kryć w sobie również pozytywne aspekty.. sprzyja bowiem popadaniu w stan rozmarzenia, który z kolei stymuluje kreatywne myślenie.

-pisze Mirosław Mazaniec w swoim artykule „Pochwała nudy”.

Wcale nie uważam, że nudzące się dziecko to „totalna zagłada i przekleństwo rodzica”. Słysząc „Mamo nudzę się” nie wpadam w panikę, tylko wzruszam ramionami i mówię „No to wymyśl coś”. Daję mu się nacieszyć swobodą decydowania „W co ja się będę dziś bawił?” Na początku wakacji jest z tym pewien problem, bo wytrącony z kieratu szkolnych i pozaszkolnych zajęć mały człowiek nie wie co ze sobą począć. Trochę musi połazić i posmęcić, ale po jakimś czasie sam lub z kolegami znajduje jakieś interesujące zajęcie. Na przykład wymyśla swoje własne planszówki. Gee! Zasady do tej akurat wersji Snakes and Ladders były naprawdę pokręcone. Ledwo ogarnęłam. 😉

W tym roku wielki come back miały też zabawy ludkami Lego. Chłopaki z sąsiedztwa godzinami je sortowali, porównywali, ustawiali w rzędach według jakichś tam zasad. W życiu bym nie wpadła na to, że może to być fascynujące i nie zaproponowałabym nudzącemu się dziecku takiej zabawy. A jednak.

Na fali powrotu do Lego Nexoknights (i po trosze także popularności komputerowych gier Clash Royale i Clash of Clans) powróciły też zabawy z mieczami, w średniowiecze, klany i rycerzy. I o ile ja mam co do nowej podstawy programowej wiele obaw, to mój syn już się cieszy na dwie godziny lekcji historii w tygodniu. Mam nadzieję, że mu szkoła tej fascynacji szybko z głowy nie wybije i Mieszko wraz z Dobrawą dadzą radę. 🤞

No właśnie, szkoła. Przyznam się szczerze, że mimo iż sama jestem nauczycielką to z przykrością patrzę jak szkoła zabija w moim dziecku … no właśnie, co? Inicjatywę? Chęci? Kreatywność? Czemu w ciągu roku szkolnego każde polecenie w stylu „Napisz 4 zdania o …” budzą opór, a w wakacje sam z własnej woli godzinami coś tam bazgrze w zeszyciku? Z wyjazdu nad morze z dziadkami wrócił „z książką” napisaną (z braku laku) na papierze śniadaniowym i przez pół godziny opowiadał nam, rodzicom, fabułę. Co poza tym porabiał w Ustroniu Morskim nie dowiedzieliśmy się.

Kiełkujący pomysł na książkę ewoluował w długoterminowy wakacyjny projekt. I tak to dochodzimy do angielskiego. Co mama-anglistka robi ze swoim dzieckiem z angielskiego? Ano, jak już napisałam, ja robię niewiele. Mama-anglistka ma po dziurki w nosie bycia nauczycielką i w domu chce być po prostu mamą. A dziecko pozostawione samo sobie drogę do angielskiego znajduje sobie samo. Pomysł na pisanie książki przerodził się w pisanie dziennika (research journal) podobnego do tego, który występuje w znanej kreskówce Gravity Falls (Wodogrzmoty Małe). Na kolejnych stronach oprócz rysunków odkrywanych „anomalii” syn umieścił krótkie opisy ich właściwości. Po angielsku. No bo przecież „gry i filmy są przeważnie po angielsku”. Z lekkim zdziwieniem patrzyłam na pasję z jaką moje dziecko szukało sposobu, by wyrazić to, co chciało wyrazić. Był też dyrektorem artystycznym swojego projektu. Wymyślił układ strony, bronił jak niepodległości użycia drukowanych liter („to taka specjalna czcionka” i (zbyt)małych odległości miedzy wyrazami. OK. Ty tu jesteś szefem.

Na początku zeszytu używał zlepków kilku słów, potem zaczął dopisywać proste zdania, a z czasem moje dziecko samo przesunęło sobie poprzeczkę wyżej i samo chciało układać coraz bardziej skomplikowane zdania. Ja sobie siedziałam, przyglądałam i się zastanawiam gdzie był ten zapał do pisania, do angielskiego, w ciągu roku szkolnego????

Pojawiły się poszukiwania inspiracji w internecie; sto pytań „Mamo, a jak jest … po angielsku?”, aż w końcu wkurzona, że mi ciągle przeszkadzają się nudzić 😏 odkryłam przed dzieckiem magiczny świat bab.la, diki.pl i Google Translate. Raz otwarty zasób stał się bardzo przydatny. Nieodzowny do zabawy. (A zmuś tu człowieku uczniów na lekcji, by zechcieli coś sprawdzić w słowniku). Apka Google Translate wkrótce zatem została zainstalowana na telefonie dziecka, które od tej chwili mogło bez mojej pomocy tworzyć co chce i jak chce. Zerwał się ze smyczy i sam zarządzał swoją językową twórczością. Od czasu do czasu przyłaził „by mu sprawdzić”, bo mi się kiedyś wymsknęło, że takie translatory to znają język na poziomie 6-latka. Powtarza mi to teraz do znudzenia 😉

No i co ładne ćwiczenie języka obcego? Ładne. Ale próżno tu szukać „piłeczek i laleczek” czyli tego co zazwyczaj uczą się na języku obcym maluchy. Zakres leksykalny jest zgoła inny: anamalia (anomaly), jednostka (unit), bakteria i bakterie (nieregularna liczba mnoga), wirus, strzelać, eksplodować, atakować, słabość. Zdania z prostych robią się coraz dłuższe. Mamy piękne użycie czasu Simple Present dla trzeciej osoby liczby pojedynczej. Jedno zastrzeżenie jednakże. Niepoproszona nie poprawiam błędów. Nie komentuję też jakości kaligrafii. Pozwalam by autor wziął odpowiedzialność za swe dzieło.

A żeby tego było mało na kilku stronach tekst zostaje zakodowany wymyślonym przez mojego syna szyfrem w kilku wariantach. Kumple mieli co rozgryzać, a potem sami chwycili za zeszyty i pisanie książek. No, podwórkowy Klub Literatów nam się zrobił… a próbowaliście kiedyś podobnych zadań w szkole??? „Za trudne.” „Ja nie wiem jak.” „Ja nie wiem co”.

Ja się bujałam na hamaku, a dziecko samo z własnej inicjatywy używało języka obcego. Czego chcieć więcej? Można chcieć jeszcze poczytać prawdziwy dziennik, a zatem w połowie sierpnia zamówiliśmy w internecie Gravity Falls. Journal 3 i rozpoczęliśmy przygodę z czytaniem w oryginale. (I to na pewno nie na poziomie A1 przewidzianym podstawą… )

A więc ten angielski w naszym domu mimo wakacji był. Tylko, że ja dziecka nie uczę. Dziecko uczy się. I to non stop. Przy każdej okazji. Na przykład jeśli Młody żebrze o śmieciowe słodycze, to większa szansa że mu je kupię jest wtedy kiedy opakowanie jest po angielsku. Co prawda dla brzucha to puste kalorie, ale chociaż główka popracuje. Czytanie i tłumaczenie etykiet to niezła zabawa. Poniżej tzw. beans’y w odsłonie z Harry Pottera. Najgorsze z najgorszych: vomit bean czyli jak go nazwaliśmy „rzygożelek” wraz z earwax bean (woskowina). Yucky,

Skoro już czasami musimy zjeść w fastfoodzie (bo przy autostradzie nie ma nic innego) to chociaż można pogimnastykować mózgownicę czytając menu po angielsku.

Na wakacjach zlecam też synowi różne zadania. Na przykład żeby „rozkminił” jak wejść do pokoju w hotelu we Francji. Mogłabym sama poczytać i zrobić, ale po co? W klasie musimy sztucznie stworzyć lukę informacyjną, a tu pojawia się naturalnie. Nie wiesz jak, przeczytaj, popatrz i będziesz wiedzieć.

Z nudów zdaża nam się też obejrzeć jakiś film albo poczytać razem jakąś „zwykłą” książkę po angielsku, ale tu już takiego szału nie ma. Za bardzo kojarzy się ze szkołą.

Jeśli ktoś chciałby poczytać artykuły o tym, dlaczego czasami warto odpuścić sobie i dziecku to polecam serię artykułów na ten temat:

Agnieszka Jucewicz „Odpuść dziecku, odpuść sobie”

— Magdalena Kicińska „Zatyrani” Gazeta Wyborcza 5 kwietnia 2012

— Adam Leszczyński, Ewa Maciejewska-Mroczek „Aniołki na swobodnym wybiegu” Gazeta Wyborcza 7-9 kwietnia 2012

— Mirosław Mazaniec w artykule „Pochwała nudy” (Dziennik Gazeta Prawna 11-13 lipca 2014

Jutro do szkoły. A właściwie dzisiaj, bo w międzyczasie wybiła już północ. Solidne postanowienie po tegorocznych wakacjach: więcej bujać się w hamaku na lekcjach. Niech dzieciaki się czasami ponudzą. Może i w szkole z nudów coś ciekawego się urodzi…

 

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s