Klasa 2: Materials & Recycled Toys

Nie wiem czy Wy, moi czytelnicy, też tak macie, ale moje nicely laid plans mają zadziwiającą tendencję walenia się szybciej niż zajęło mi ich obmyślenie. Zarówno w szkole, jak i w domu.

Wczoraj miało być tak: wstaję ok. szóstej, żeby zmierzyć się takim Holy Grail domowego piekarnictwa, Tartine Country Loaf Bread. W czasie kiedy chleb wymaga składania co pół godziny, opróżniam nastawioną wcześniej pralkę, ogarniam dom i zaczynam tworzyć wpis na bloga. Do mniej więcej dziewiątej wszystko szło jak zaplanowałam. Otoczenie powoli budziło się do życia, ktoś tam zaczął kosić trawnik, dzieci bawić się na placu zabaw, a sąsiadka z góry szorować szczotką balkon. Nic groźnego. Zwykłe sobotnie hałasy. W pewnym momencie podniosłam wzrok znad klawiatury, upiłam łyk kawy i zapatrzyłam się na moje balkonowe bratki cudownie wyciągające szyje do wyczekanego majowego słonka. Wtem z góry zaczęła się lać woda. Istny potop, który w jednej chwili zalał moje korytka z kwiatami, wypłukana z potężną siłą ziemia zachlapała ledwo co wystawione pranie (białe ręczniki!). Cała umyta podłoga utonęła w brudnej wodzie, ziemi i ptasich odchodach, które sąsiadka pracowicie zszorowała ze swojego balkonu.

I tyle z cudownych planów. Chleb trzeba doglądać lataniem pomiędzy praniem i sprzątaniem balkonu. Blog odłożyć na później. No i ta całkowita zmiana nastroju od leniwego poranka do miotania się pomiędzy zadaniami, które nomen omen spłynęły mi na głowę. Wściekłość na bezmyślną babę. (Tak, tak. Oczywiście, że pobiegłam na górę z zamiarem wygarnięcia, co myślę o takiej głupocie, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się, bo dziecko sąsiadki chodzi do klasy z moim synem, a dzieci, wiadomo, potrafią sobie obrzydzić życie z błahszych powodów niż ten, że „twoja mama nawrzeszczała na moją mamę”. A zatem, 10 głębokich oddechów. Zen. Odpuść.)

Z planów na „leniwą sobotę” nic nie zostało, bo potem było już tylko gorzej: co i rusz jak króliki z kapelusza wyskakiwały kolejne sprawy „do pilnego zajęcia się”. Zmęczona tym multitaskingiem jak diabli ok. 16-tej z tym większą radością wyłuskałam z piekarnika, (ta-dam! fanfary poproszę) pierwszy z dwóch bochenków. Cudowny zapach chleba pieczonego na zakwasie i subtelne trzaski stygnącej skórki wynagrodziły znój poranka.

Tartine country loaf

A po co ja to wszystko piszę (wypisz wymaluj jak redaktor Łukasz Bąk z Dziennika Gazety Prawnej, co to przez pół felietonu o życiowych dyrdymałach, by następnie zrobić woltę i gładko przejść do opisywania samochodów)? Po pierwsze po to, by pokazać, że każdy nauczyciel musi znaleźć sobie jakąś odskocznię, która pozwoli mu/jej się zresetować, nabrac dystansu, pomysłu, sił. Coś co kochamy robić i co wymaga od nas uwagi (mindfullness). Pasja inna niż nauczanie (jeśli oczywiście nauczanie to nasza pasja).

Ponieważ u mnie z czasem niezwykle krucho to staram się łączyć różne rzeczy z językiem, bo w przypadku językowców bardzo łatwo zardzewieć. Nie ma co się oszukiwać: ani w szkole podstawowej, ani w szkole językowej, ani na uczelni wyższej nie ma okazji wykorzystywać pełni umiejętności językowych, które kiedyś tam nabyliśmy. A my przecież musimy ciągle gonić ten uciekający pociąg – język, który wiecznie się zmienia. Ja zatem często wykonuję niewymagające myślenia czynności domowe (np. prasowanie) i oglądam niezbyt ambitne seriale. Ostatnio jestem very very happy, bo wraz z wykupieniem Netflixa mogę znowu moje ucho pieścić British English. Precz z hegemonią amerykańskiej odmiany, a właściwie odmian. Kocham House of Cards, Suits i The Good Wife, ale dobry serial w wykonaniu brytyjskich aktorów to prawdziwa uczta dla ucha i oka (ach te angielskie krajobrazy!).

Trening językowo-przedmiotowy wykonuję też oglądając filmiki na YouTube. Jedni oglądają jak inni coś tam rozpakowują (unboxing ), grają w gry komputerowe albo wykonują, step-by-step, manicure hybrydowy. Ja zaś uwielbiam filmiki kulinarne (zwróćcie uwagę na artyzm ruchów piekarza z Tartine Bakery! ), turystyczne (co to jest San Francisco sourdough) i … (wiem, wiem) planery. Resetowanie szkolnych stresów patrząc jak ktoś misternie rysuje, wykleja, stempluje w swoim Eric Condren Life Planner (np. TU) albo organizuje swój osobisty Travellers Notebook (np. TU) to uczta dla zmysłów. Dla innych, oczywiście, zupełny idiotyzm. Jedni ostresowują się przy planerach, inni karaoke z Adele…

Ad rem czyli do rzeczy. Jak to się ma do moich zeszłotygodniowych lekcji w drugich klasach? Ano, ma się ściśle. Po pierwsze praca nauczyciela obfituje nader często w sytuacje kiedy ciśnienie ostro idzie nam w górę (głębokie wdechy bardzo się wtedy przydają), albo takie które wymagają kreatywności. My tutaj spędziliśmy wieczór starannie planując lekcję, tworząc „wypasione” materiały dydaktyczne, a tu nagle oops! okoliczności studzą nasze zamiary. Na przykład, przygotowałaś prezentację do przedtestowej powtórki, ale zapomniałaś wziąć pendrive’a do szkoły? Nic to. Powiedz o tym dzieciom. Sprowokuj, żeby powtórkę urządziły sobie same przepytując się nawzajem. Zapomnij o multimediach i wytłumacz sprawdzianowe zadania na tablicy. Dasz radę. Dzieci też. Dziesięć minut później jest po sprawie, a wśród ocen 97% piątek i szóstek (za dodatkowe zadanie, które jeśli jest extra, to nagle wszyscy przynajmniej próbują je zrobić). Nie ma pustych kartek. Nie ma łez, że „nie wiedziałem, co zrobić”, „nie umiem”, „angielski jest głupi”. Tak też się da.

test 6 prep

Poniedziałkowo-wtorkowa lekcja pt. Materials (materiały) to lekcja CLIL, zintegrowane nauczanie przedmiotowo-językowe. Jedna z dwóch w cyklu, bo kolejna jest o recyclingu, Caring about our community. Tak jak i w zeszłym roku przyniosłam pudło z rzeczami wykonanymi z różnych materiałów i je klasyfikowaliśmy na te wykonane z metalu, papieru, plastiku, drewna, szkła i materiału. Kluczowa konstrukcja gramatyczna to It’s made of (metal / plastic / wood / glass / fabric). Oczywiście, że można dzieciom pokazać „o co chodzi” na plakacie (który zresztą też wykorzystuję jako nośnik znaczenia), ale o ileż ciekawiej jest usiąść na dywanie i wykorzystując co tam mamy pod ręką (np. pufy) zaangażować dzieci w dotykanie, analizowanie, klasyfikowanie. Kulkę z papieru udającą piłkę można rzucić wprost w ręce, samochodzik puścić po dywanie, metalową łyżkę przyłożyć do czoła i zapytać: ”Hey, what is it made of?” budząc dziecko, które choć ciałem jest na lekcji to myślami zupełnie gdzieś indziej. Bo dla mnie metody aktywizujące to bynajmniej nie te, które prowokują dzieci do sprawnego unoszenia rączek w górę, kiedy zadaję pytanie. One muszą mieć aktywne główki, a sprowokowanie ich do tego wcale nie jest takie łatwe. Musi być zaskakująco, trochę śmiesznie i ciekawie. A zatem po przedmiotach materiałowo „czystych” (np. metalowe nożyczki) następują te, które zaklasyfikować nie jest już tak łatwo (nożyczki z metalowym ostrzem i plastikowym uchwytem). Trzeba pomyśleć i znaleźć rozwiązanie. Podobne „zagwozdki” mieliśmy przy nauce przymiotników (smooth – gładki, rough – szorstki, soft – miękki, hard– twardy), bo wiele przedmiotów jest i soft i smooth, rzecz oczywista dla dorosłych, a dla dzieci uwielbiających czarno-białe oczywiste odpowiedzi, już niekoniecznie.

Sorting out.jpg

Domowy follow-up czyli kontynuacja do tej lekcji to poszukanie w domu i narysowanie przedmiotów z każdej kategorii. Największe wyzwanie jeśli chodzi o to zadanie to nie zgubić karty pracy. Oops! Sześcioro jednak poległo, ale w obliczu pytania „I co teraz?” dwoje rozwiązało problem inaczej niż standardowe „Proszę pani, nie zrobiłem, bo zgubiłem”. Jedna dziewczynka złapała mnie we wtorek na przerwie i dostała drugi arkusz, a inna poprosiła mamę, by ta napisała do mnie maila z prośbą o jego przesłanie. Trochę skomplikowane, bo w komunikatorze e-dziennika nie można dodawać załączników, więc trochę trwała ta wymiana adresów mailowych i materiałów. Ale, można? Można. I o tym jak radzić sobie w takiej sytuacji nie omieszkałam dzieciom opowiedzieć zbierając zadania domowe do sprawdzenia. Ot, taka life lesson.

House search.jpg

Ta część zadania domowego była nam potrzebna do tego, żeby utrwalić nowo poznane nazwy materiałów, a te z kolei były nam potrzebne do kwestionariusza klasowego. Dzieci miały tylko jeden dzień na wykonanie prostej zabawki z materiałów z odzysku (Recycled Toys / Junk Toys), takich które normalnie trafiłyby do śmieci – pudełek, butelek, ścinek materiałów itd. Specjalnie było na to tak mało czasu żeby tej części zadania domowego nie „przekombinować”. Nie chodzi o ślęczenie i dopieszczanie artystycznej strony projektu, ale o pomysłowość co się da zrobić w jedno czy dwa popołudnia. Dziecko (wraz z rodzicami) mogło wykorzystać własny pomysł (o czym informowały mnie już na lekcji: „Proszę pani, ja zrobię kręgle z pustych butelek”, „Zrobię piłkę z gazety”), poszukać inspiracji w Internecie albo po prostu ściągnąć coś gotowego z domowej półki, bo przecież tego typu rzeczy tworzyły w szkole.

Toys 2d

Toys 2a.jpg

To też jest taka life lesson (życiowa lekcja), bo w dorosłym życiu nader często będą musiały sobie poradzić mając bardzo ograniczone zasoby (czasu, finansów, materiałów). Tak jak i u mnie z trybu „leniwa sobota” w okamgnieniu będą musiały się przestawić w tryb „Jezu jak się spieszę.”

Ale, że to też jest nauka nie wszyscy rozumieją, co widać w poniższym dialogu:

– Proszę pani, nie zrobiłam tej zabawki. Powiem Pani dlaczego.
– No słucham, dlaczego?
– Bo ja chciałam, ale mama mi powiedziała, że mam się zająć nauką, a nie takimi głupotami.

Hmmm… No tak. Słuchanie jak Pani tłumaczy to nauka. Przepisywanie z tablicy do zeszytu to też uczenie się. Uzupełnianie luk, albo łączenie A z B w zeszycie ćwiczeń to poważne zadanie. Ale praktyczne wykorzystanie wiedzy „Nie wyrzucaj. Użyj ponownie. Recycle!”, wymyślenie jak zrobić coś „z niczego” już nauką nie jest. To „głupota”. No cóż, nie przestanę ustawać w wysiłkach, żeby przekonać Państwa, że jest zgoła inaczej. W tym miejscu pozdrawiam panią J., której córeczka jest znowu chora i mama ćwiczy się w home schooling. Naprawdę doceniam, że przychodzi pani do szkoły, dowiaduje się co się dzieje na lekcji, przynosi zadania córki. Pozdrawiamy cię, Majeczko! Zdrowiej!

Majka's toy

W 2c zabawki przyniosło tylko pięcioro uczniów i znowu musiałam się wykazać resoircefulness (to słowo oznacza pomysłowość, zaradność, przedsiębiorczość, ale jego trzon stanowi resource czyli materiały, środki do realizacji) co z tym fantem zrobić, żeby mi lekcja „nie padła”.

Toys 2c.jpg

Rozejrzałam się po klasie i zgarnęłam twórczość techniczno-plastyczną dzieciaków z 3a, podpisałam je przypadkowymi imionami i tak to stworzyłam sobie więcej osób do przepytania w czasie class survey (kwestionariusza klasowego). Zabawki z recyclingu zrecyclingowane ponownie. 🙂

Recycled from classroom.jpg

Lecz skoro są wątpliwości co do celowości wykonywania zadania domowego tego typu, tym ważniejsze jest uświadomienie dzieciom do czego ich prace będą nam potrzebne na kolejnej lekcji. Jaki jest cel zadania i parę własnych przykładów (domek dla Pou ze starego kartonu, zabawka zręcznościowa ze starej butelki po wodzie, samochodzik z pudełeczka i czterech nakrętek) oczywiście dzieciom wyjaśniłam, ale czy potrafiły to przekazać rodzicom to, ja widać, już zupełnie inna sprawa.

Nam bowiem na angielskim śmieciowe zabawki były potrzebne do tego, by sprowokować dzieci do kilkukrotnego spontanicznego i celowego zapytania kogoś ”What is it made of?” (Z czego to jest zrobione?) i udzielenia odpowiedzi ”It’s made of (paper)”. O tym, że tworzenie luki komunikacyjnej (information gap) w kontekście tak sztucznym jaką jest klasa językowa jest trudne pisałam już wielokrotnie. Jeśli więc nadarza się taka okazja jak ta, korzystam z niej momentalnie. Zdobyta praktycznie wiedza, gładko przeklada się na jej wykorzystanie w bardziej tradycyjnych ćwiczeniach, np. tych w zeszycie ćwiczeń.

Workbook

Inną kwestią jest to, że polska szkoła też jest strasznie (moim zdaniem) nastawiona na produkt, odsuwa zaś proces tworzenia na plan dalszy.  Liczy się efekt finalny tego co uczniowie robią (jak narysują, jak napiszą, jak zaśpiewają, ile goli strzelą) i jaką ocenę im za to nauczyciel postawi, a nie ile i czego się przy okazji nauczyły. I co najważniejsze, ile nauczyły się ze swoich błędów. Bardzo się więc dzieci dziwiły jak im mówiłam, że to nie ja będę oceniać ich zabawki, że dla mnie najważniejsze jest to, że je zrobiły i przyniosły na lekcję. Oceniać będą się bowiem nawzajem pisząc zdanie pod tabelą, np. ”I like (Zenek)’s toy best. It’s made of paper, plastic and metal”. Ja oceniam (gwiazdką) tylko efekt językowy ich działania. A tak na marginesie, jak to śmiesznie brzmi Jasiu’s, Mateusz’s, Zosia’s… No po prostu boki zrywać! Przynajmniej zdaniem dzieci. 🙂

Class survey2.jpg

Takie lekcje są dla dzieci bardzo atrakcyjne, bo po pierwsze dowiadują się czegoś nowego, po drugie ta wiedza momentalnie jest przekładana na działanie praktyczne (chodzę i zadaję pytania), a po trzecie robią coś co jest przez nich postrzegane jako coś  sensownego (zadaję pytanie po angielsku i dzięki temu dowiem się z czego jest zabawka kolegi / koleżanki). A zatem mimo, że przez kilkanaście minut w klasie panuje (mniej lub bardziej kontrolowany) chaos, to koniec końców jednak z tego chaosu wyłania się coś „naukowego” – dwa poprawne językowo zdania. Hura! Kolejne punkty Podstawy programowej zrealizowane.

Let’s move it, move it, move it. Koniec siedzenia przy kompie, czas na rower. Pół godziny na usunięcie słoniny ;-).

PS. Materiały do lekcji w zeszłorocznych wpisach TU i TU . Karta pracy House search w materiałach dla nauczyciela do kursu (do pobrania na stronach Oxford University Press).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s