W zeszłym tygodniu z moimi drugoklasistami dokształcaliśmy się „w temacie” zdrowego odżywiania. W ramach lekcji typu CLIL (zintegrowanego nauczania językowo-przedmiotowego) poznaliśmy grupy żywieniowe i próbowaliśmy tak zbilansować naszą dzienną porcję jedzonka żebyśmy rośli raczej wzwyż niż wszerz. Z kolei na drugiej lekcji spisaliśmy listę zakupów i zastanawialiśmy się, gdzie to wszystko kupić. Zatoczyliśmy zatem śliczne leksykalne kółeczko: powtórzyliśmy i miejsca w mieście i jedzenie i kupowanie. No i nauczyliśmy się paru nowych rzeczy.
Ale na początek snap (fotka) z tego co czasami zastaję jak wchodzę do klasy. Zasadniczo angielski to pierwsza albo ostatnia lekcja w planie moich uczniów. Jak zaczynają od moich lekcji to w zasadzie nie ma problemu. No, może poza faktem, że dzieci które od rana były w świetlicy często są głodne i chcą zacząć od śniadania (o 12.35!). Większy problem jest jednak wtedy, kiedy dzieci angielskim dzień kończą. Wtedy bardzo często muszę spontanicznie reagować na to „co dzień przynosi”. We wtorek weszłam do sali, żeby zrobić swoją i 2a ostatnią w tym dniu lekcję (kończymy o 15.10, więc baaaaaardzo późno jak na możliwości 8-9-latków). A tam cisza, pełne skupienie, bo dzieci kończą klejenie staroświeckiego telefonu z tarczą. Część dzieci już skończyła, część jest jeszcze „w polu”, ale teraz, zaraz, natychmiast chcą mi pokazać jak im wyszło. „Ojojoj!” – krzyczę w duchu. Zabawka jest tak atrakcyjna (łza się w oku kręci na wspomnienie …), a dzieci tak rozemocjonowane dokonaniem, że już wiem, że przez kolejne 45 minut jak coś z tym nie zrobię to będziemy raczej kręcić tarczą, doklejać sznurki, które odpadną, ale na pewno nie będziemy zajmować się angielskim. A zatem w czasie kiedy dzieci relaksują się na przerwie holowej, ja jak szalona przestawiam wszystkie krzesła do przodu tylko po to by dzieci nie siedziały zbyt blisko „dystraktora”.
A co tam w wtorek mieliśmy „na tapecie”? Healthy eating. Ile jeść i czego, pięć zakodowanych kolorystycznie grup żywieniowych, komponowanie zdrowego talerza. Powiesiłam na tablicy Treetopsowy plakat do tej lekcji i popatrzyliśmy ile i jakich grup jest. Słowa takie jak carbohydrates (węglowodany), protein (białko), diary (nabiał) wyjaśniłam po polsku, np. „Białko, protein, to to z czego zbudowane są nasze mięśnie, włosy, itd.”
Omawiając to co jest na talerzu przypomnieliśmy sobie przy okazji kolory, a potem poklasyfikowaliśmy wszystkie rzeczy do jedzenia, których nazwy poznaliśmy razem przez te półtora roku. Peaches? Green group. Spaghetti? Yellow group. To łatwe. Dodaliśmy parę nowych (grapes, carrots, cakes, mushrooms, eggs). Ale prawdziwe „schody” zaczęły się jak doszliśmy do soup, sandwiches, pizza to dzieci same zauważyły, że to potrawy wieloskładnikowe i tak naprawdę to obrazek z nimi trzeba by powiesić na środku talerza.
Od klasyfikacji przy pomocy plakatu i kart obrazkowych przeszliśmy do klasyfikowania żywności w ćw. 1 ze str. 33 zeszytu ćwiczeń. Dzieci nie robiły tego zadania indywidualnie, tylko zrobiliśmy najpierw wspólnie kolorystyczny „klucz” do zadania na tablicy multimedialnej, bo moi uczniowie czasami reagują jak psy Pawłowa: na słowo colour na wyścigi wyciągają komplet kredek i już nie słuchają dalszej części polecenia: że tym razem muffinki będą całe filoletowe (bo należą do grupy fat and sugar), marchewka zielona a mleko niebieskie. Kiedy dzieciaki były wszystkie zebrane przy tablicy i nie miały przed sobą zeszytów ćwiczeń było znacznie mniejsze ryzyko, że połowa klasy zacznie wykonywać ćwiczenie „po uważaniu”, jak im się wydaje należy je zrobić. Coś tam im wpadło w ucho, zerkną obok, na której stronie jest kolega, ale po co coś robimy i jak już niekoniecznie wiedzą i dawaj: kolorujemy wszystko jak leci.
Po tym ćwiczeniu przeanalizowaliśmy dzienny jadłospis dzieci na plakacie. Policzyliśmy ile produktów z każdej z grup zjadł Ben, a ile Molly i wyszło nam, że Ben odżywia się zdrowo, a Molly nie. No, my oczywiście chcemy się zdrowo odżywiać, więc w zeszycie rozłożymy nasze dzienne menu na części pierwsze. Narysowaliśmy nasz healthy plate (zdrowy talerz). Żeby trochę zaoszczędzić czas (i pieniądze, które musiałabym wydać zgodnie z sugestią w Książce naczyciela na 65 białych talerzy jednorazowych) zrobiliśmy wklejkę do zeszytu (do pobrania TU-> My healthy plate). Zadanie to dzieci dokańczały w domu, a ja oceniłam jego realizację na następnej lekcji. Jak widać na zdjęciu dzieci bardzo się zainspirowały tym co było na plakacie, a także na moim wzorcowym talerzu, który im pokazałam. W żadnym przypadku nie było na talerzach typowych rzeczy, które zazwyczaj dzieci jedzą: kanapek, drożdżówek, obiadek typu „sok, kotlet, surówka i ziemniaki” na przykład. Muszę w przyszłym roku to zadanie zbudować na innym modelu (Może zadać pytanie What did I eat yesterday? Co wczoraj zjadłem/łam?”), żeby wyszło to trochę inaczej, bo zamiast analizy menu mieliśmy w tym ćwiczeniu ponownie klasyfikację żywności do różnych grup, a to nie do końca o to chodziło.

Piosenka The fruit and veg fandango okazała sie zbyt trudna do śpiewania nawet z prompterem. Zrobiłam na wszelki wypadek ilustrowaną wersję tekstu żeby dzieci choć wypowiedziały kluczowe słowa, ale poległam. Ot, dzieci trochę poklaskały sobie w rytm flamenco, pośmiały się z „poważności pana” i z tego, że „ale zawodzi”, ale nawet nie chciały żeby piosenka im towarzyszyła jako tło w czasie robienia talerzowego zadania. W przyszłym roku znajdę coś lepszego, albo obejdziemy się bez piosenki.
Po lekcji zintegrowanej, w środę/czwartek lekcja kulturowa. Tym razem o typach sklepów tu w Polsce i w Wielkiej Brytanii. Temat mało przekonujący dla dzieci, bo twierdzą, że obecnie wszystko można kupić w supermarkecie, więc po co uczyć się słów takich jak greengrocer’s (sklep warzywny), grocer’s (spożywczy), clothes shop (odzieżowy), florist (kwiaciarnia) czy bakery (piekarnia)? Trudno też wytłumaczyć typowo anglosaski wynalazek department store (dom towarowy) skoro nie ma się do czego odwołać w Polsce. Analiza zdjęć czy obrazków także dzieciom niewiele wyjaśnia. Ot, sklep jak sklep. „Market” – słowo wytrych. A market po angielsku to rynek, bazarek, na którym drobni sprzedawcy sprzedają swoje towary, głównie warzywa i owoce. Rita z plakatu w podręczniku (str. 35) kupuje na nim banany. Zdanie „Tomek kupił rower w markecie” jest być może kulturowo OK w Polsce, ale po angielsku brzmi dziwnie. No, ale dzieci z uporem twierdzą, że „wszystko jest w markecie”.
Przeczytaliśmy 4-5 razy co ma do kupienia Rita (wierszyk na str. 35), a potem zrobiliśmy sobie własne listy na zakupy. Ponieważ bloczek, który mam przypięty w domu na lodówce, na którym umieszczam zapiski „co kupić” jest zbyt mały by go z ławki przeczytać, zrobiłam na kartce A3 jego dużą wersję. Przeczytałam dzieciom co muszę dziś kupić i zapytałam do jakich sklepów będę musiała iśc. „Do marketu” – odpowiedziały. „You can buy tomatoes at the market, but what about bread and cheese?” – ja na to z uporem ważniejszej sprawy. No to pojawia się supermarket. Ok, może być. Potem podobnie z długopisem – w tym miejscu pojawia się nazwa sklepu papierniczego obok szkoły. OK, też może być. Przy okazji pokazuję, że przed nazwą własną (Carrefour, Saturn, Polo, Piotr i Paweł, Jolmar) nie ma the. No to teraz czas na dzieciaki. Dostały swoje małe listy na zakupy i zadanie: „Make your own shoping list and write three sentences where to buy these things„.
Listy zakupowe w dwunastu wersjach można pobrać TU-> (Shopping list), ale ostrzegam, że po ich rozdaniu przez kilka minut panuje w klasie mały chaos, bo oczywiście J. nie chce z lalką, a chce z misiem, P. nie chce samochodu chce z Lego, itd. A biedny nauczyciel psioczy w duchu: „A trzeba było dać wszystkim z takim samym obrazkiem. Albo w ogóle czarno-białe paski bez obrazka. Co mnie podkusiło?!!!”. No, pani W. chciała żeby dzieci „miały ładnie”, no to dostała za swoje. Po jakimś czasie na szczęście wymiana karteczek ustała, dzieciaki zabrały się do pracy, a po kilku minutach pracy nad językiem („A jak jest sklep sportowy?”, „A jak jest po angielsku Media Expert”?) wszystkie miały w zeszytach plus minus taki zapis. Uff, znowu daliśmy radę.
Bardzo ciekawy artykuł, dziękuję za inspirację!
PolubieniePolubienie