Ubawiłam się setnie na wczorajszych i przedwczorajszych halloweenowych lekcjach. Było i śmiesznie i trochę strasznie, a dzięki ufundowanym przez Rodziców cukierkom bardzo, bardzo słodko. Pozostaje jednak kilka „ale”, ale o nich za chwilę…
Mam z Halloween problem, o którym pisałam już w zeszłym roku. Z jednej strony to po Bożym Narodzeniu najpopularniejsze święto w USA, UK i Kanadzie, a więc z kulturowego punktu widzenia rzecz ważna. Ponadto dzieci lubią te wszystkie straszydła i jedna taka kulturowa lekcja czyni naukę angielskiego o wiele bardziej atrakcyjną niż kilkadziesiąt „zwykłych” lekcji z piosenkami, grami i multimediami. No, ale Halloween, co tu ukrywać, ma pogańskie (celtyckie) korzenie, a święto ustanowione w X w. jako jego przeciwwaga, Zaduszki, czy słowiańska tradycja Dziadów, jakoś tak po prostu ain’t much fun.
Na fali antyhalloweenowego hejtu w internecie (o tym poniżej) bardzo ostrożnie projektowałam w tym roku halloween’ową lekcję okolicznościową. Przede wszystkim poinformowałam o tych zajęciach Rodziców (w e-dziennku i TU) żeby w razie jakichkolwiek wątpliwości móc się zawczasu (tzn. zanim się dzieci dowiedzą) z całego pomysłu wycofać. Lekcja miała nawiązywać do liczenia (bo i w pierwszej i w drugiej klasie dział, który obecnie realizujemy tego dotyczy), chciałam żeby dzieci poznały zwyczaj chodzenia w przebraniach po domach i proszenia o słodycze (trick-or-treating) i chciałam żeby dzieci podzieliły się „zdobytymi” w ten sposób łakociami i umiały ładnie za nie podziękować.
Zaczęłam zwyczajnie od The Hello Song, po czym wskazałam na slajd z Holly i Bud’em, którzy nagle fruu! dostali fancy dress costumes. Aha! Holly i Bud bawią się w Halloween, po czym powiedziałam dzieciom, że i my będziemy mieć dziś Halloween lesson.
Wskazałam na dekoracje w sali (kilka dyń, napis Happy Halloween i trzy balony). Informacje o święcie ograniczyłam do tego, co wie przeciętny amerykański czy brytyjski primary school kid – żadnych wtrętów o Druidach, pogańskim bogu śmierci, duchach. Tylko tyle, że w tym dniu dzieci w USA i UK chodzą w przebraniach od domu do domu i pytaniem Trick or treat? (cukierek albo psikus) proszą o treat, poczęstunek – łakocie, naklejki, długopisy czy drobne monety. Jeśli właściciel domu nie da „zapłaty”, to może się spodziewać jakiejś psoty np. pomalowania drzwi pastą do zębów. Jest tylko jednen warunek: odwiedzany dom musi być udekorowany halloweenowymi ozdobami; jeśli nie jest, omijamy go.
I tak to przeszliśmy do symboli kojarzących się z Halloween, które skrupulatnie policzyliśmy. What’s this? A pumpkin. How many pumpkins? One. How many pumpkins in the classroom? Five. What’s this? A cat. A black cat. How many black cats? Let’s count. (na slajdzie ukazują się kolejno koty, które liczymy, a potem ilość zostaje potwierdzona ukazaniem się odpowiedniej cyferki). I tak dalej.
Mniej więcej w tym właśnie momencie do naszej klasy pukał Mystery Guest czyli zaproszony na lekcję rodzic. Czasami ku mojemu i dzieci zdziwieniu był nie do poznania …
Count Dracula nawet przywitał się z dziećmi po angielsku i każdego przepytał z What’s your name? O mamo! Trochę jest straszny…
W tym roku nie prosiłam dzieci o przebranie się, bo wiem, że 1. nie każdy rodzic ma wolne środki, które chce wydać na kostium kościotrupa albo zombii, 2. ma czas biegać po wypożyczalniach, 3. chce zobaczyć swoje dziecko w takowym kostiumie. Nawet jeśli zostawimy to „w gestii rodziców” to i tak kreujemy nierówności, bo nieprzebrane w kostiumy dzieci zawsze czują się gorsze, mniej atrakcyjne od tych przebranych. W tym roku więc „zapomniałam” dzieciom powiedzieć, że mają się przebrać; sama ograniczyłam się do jakiegoś pająka na głowie – nie wzbudził sensacji, ot ładne nakrycie głowy. W ogóle pomysł miał być taki, że i goście na lekcji i sama tematyka miały być dla dzieci niespodzianką. Kilkoro rodziców chyba jednak „puściło farbę” i dzieciaki miały na sobie jakiś mały halloweenowy akcent: fikuśny kapelusik, t-shirt, naklejkę LED na koszulce czy rajstopy z różowymi piszczelami. Zakładam, że strój był konsultowany z rodzicami i miał ich aprobatę.
Potem drugie klasy kolorowały na pomarańczowo i czarno cukierki oraz miały za zadanie policzyć ile ich jest (31) – doszliśmy w ten sposób do daty kiedy obchodzimy Halloween – 31st October oraz zrobiliśmy wstęp do trick-or-treating i piosenki o dzieleniu cukierków.
Pierwsze klasy podobnie jak obecne drugie klasy w zeszłym roku zrobiły szybką treat bag (torebkę na łakocie). Zeszłoroczne problemy z wycinaniem i klejeniem ograniczyłam do minimum – dzieci tylko naklejały dekoracje na wcześniej przygotowane torebki. I tak trzeba było uważać, bo dzieci czasami wyciskają taką ilość kleju, że żadna torebka śniadaniowa tego nie przeżyje. Zazwyczaj też pokazują sobie finalny efekt swojej pracy z takim rozmachem, że torebce odpadają rączki. W 1a odwiedzająca nas a Very Good Witch pomagała nawet dzieciom w wycinaniu najtrudniejszej (ale też najfajniejszej) dekoracji – nietoperza. A ja przy okazji zatęskniłam za tym, co obiecało nam MEN – teacher assistant.
Potem nauczyliśmy się piosenki One for you, one for me z repertuaru SuperSimpleSongs, ucząc się przy okazji Here you are i Thank you you very much.
A na koniec zostało nam już tylko ustawić się parami, zapukać do drzwi i zapytać Trick or treat?
a otrzymane cukierki podzielić między siebie po raz kolejny śpiewając piosenkę. So much fun!
A teraz pozwolę sobie dodać łyżkę dziegciu do tej słodkiej beczki miodu.
Co roku mam z pytaniem „Obchodzić Halloween czy nie?” niezłą zagwozdkę. Pisałam o tym już w zeszłym roku, ale to co się dzieje naokoło Halloween w tym roku budzi moje ogromne zdumienie. Porównując z USA i UK, gdzie wiele domów, sklepów czy nawet urzędów już od połowy października zyskuje halloweenową oprawę, gdzie każdy nauczyciel niezależnie od przedmiotu, którego uczy stara się wpleść temat Halloween w swoje lekcje, u nas obchody „święta duchów” to zjawisko raczej marginalne. A przynajmniej tak zawsze myślałam. Ot, w skali kraju parę dyskotek dla poprzebieranych za szkielety i zjawy gimnazjalistów. Jakieś dzieciaki chodzące po domach i wołające „Cukierek albo psikus” w nadziei, że dostaną cukierka. No i jakieś tam lekcje angielskiego, na których dzieci śpiewają „Black cats creeping” czy „We’re making a jack-o’-lantern”. No, ale żeby zaraz „niepokojące zjawisko społeczne”? „Satanistyczne święto rodem z pogańskiej Ameryki”, z którym należy ostro walczyć? Nie, to już przesada.
Nie wiem, w którym przedszkolu obchodzi się Halloween, tak jak to opisuje Małgorzata Terlikowska w swoim artykule. Sądzę, że to trochę przerysowany obrazek skompilowany z wielu placówek. No, ale oczywiście to żadne usprawiedliwienie. Trudno bowiem określić, gdzie zabawa przestaje być zabawna, a zaczyna być po prostu niesmaczna. Czy udawanie, że pijemy krew (w tej roli sok pomidorowy) to w prostej linii „wprowadzanie dzieci do wampiryzmu”? Czy pozwolenie, by dzieci w tym dniu przebrały się w jakieś zwariowane kostiumy (nawet bez sugestii, że ma to być postać „z ciemnej strony mocy”) czy też wizyta rodzica przebranego za Hrabiego Drakulę czy czarownicę to narażanie dzieci na „działania szatana”, „kult boga śmierci”, „wstęp do praktyk okultystycznych”? Słowem: czy wpisując w rozkład nauczania lekcję okolicznościową pt. Halloween, parafrazując p. Terlikowską, „po cichu, ale realnie promuję satanizm”?

Na fali nawoływań księży, by bojkotować to „antychrześcijańskie pseudoświęto” (abp Jędraszewski), widząc swoich facebookowych znajomych „uczestniczących w wydarzeniach” typu „Jestem Chrześcijaninem – nie obchodzę Halloween” (32 tys. polubień) czy też linkujących plakaty takie jak ten obok, nabieram coraz większych wątpliwości. Ja i zapewne wielu innych nauczycieli angielskiego. Sądzę, że wielu nie chcąc narażać się na problemy omija temat szerokim łukiem. Po cichu omijają teksty takie jak ten w podręczniku dla klasy 5 Today2 pt. Autumn Festivals, o Halloween właśnie i innym anglosaskim święcie, Bonfire Night. W ramach tego drugiego na początku listopada dzieci uczą się przepisów przeciwpożarowych oraz poznają genezę święta, która nawiązuje do nieudanego spisku prochowego (gunpowder plot) na króla Anglii i Szkocji Jakuba I. Zaś w nocy z 4 na 5 listopada w wielu miejscach są pokazy fajerwerków, ogniska i pieczenie kiełbasek – niby nic zdrożnego, z tym jednak małym „ale”, że niestety tradycją tego dnia jest także palenie kukły Guy’a Fawkes’a, rzecz zapewne także mało chrześcijańska. Na szczęście dla nas zamach na angielskiego króla nas (i resztę świata) mało obchodzi, więc święto Bonfire Night ma raczej małą szansę na bycie przeszczepionym na grunt polski. Nie to co takie „zachodnie wynalazki” jak Halloween i nieszczęsne, także odsądzane od czci i wiary, Walentynki.
Czyli co? Zakazać Halloween w polskich przedszkolach i szkołach?
To co dzieje sie w internecie to znaczna przesada. Moim zdaniem Halloeen to fajna zabawa dla dzieci i doroslych oczywiscie w granicach rozsadku! Pani lekcja byla super i dzieciaki zadowolone! Gratuluje pomyslu 🙂
PolubieniePolubienie