No i znowu wkładamy i wyjmujemy. In i on. On i in. Put your book on the desk. Put your book in the bag. Połóż książkę na stolik. Włóż książkę do plecaka. Na stół. Na krzesło. Na dywan. A potem na głowę. A na książkę długopis. ;-). And we keep it this way for a minute. Oops! My pen is on the floor. 🙂
Ale zanim nauczymy się dwóch przyimków – „na” (on) i „w” (in) – to powtórzymy sobie słówka grając w Little by Little (opisuję tę grę we wpisie sprzed dwóch lat TU)
zrobimy ćwiczenie w zeszycie ćwiczeń,albo gramy w jakąś prostą grę na tablicy interaktywnej.
Od razu odpowiadam na pytanie: Skąd te gry? Z oprogramowania do poprzedniego wydania Treetops‚a czyli Young Treetops iTools. Niestety wraz z nowym wydaniem oprogramowanie zostało przeniesione na platformę Oxford Learner’s Bookshelf i gry interaktywne (★) zniknęły. Taka jest zapewne cena dostosowywania materiałów do nowej podstawy programowej w trzy miesiące. Dwa lata temu wraz z wprowadzeniem podręcznika wieloletniego z oprogramowania z kolei zniknął zeszyt ćwiczeń. Też pewnie dlatego, że tempo prac było ekspresowe, albo dlatego że miało być taniej albo nawet ultratanio (dla porównania itools do Young Learners kosztował ok. 25zł, do pierwszego wydania Treetops (niewieloletniego i z zeszytem ćwiczeń) ok. 400zł, jednak oprogramowanie do tablicy do bardziej rozbudowanych kursów używanych w szkołach językowych to często wydatek rzędu 700-800zł).
To co mnie denerwuje jednak to fakt braku nawet możliwości dokupienia e-zeszytu ćwiczeń. Każdy kto pracuje z maluchami wie że maluchy po prostu muszą wszystko zobaczyć, a nie tylko usłyszeć. Stronę, na której mają ćwiczenia otworzyć również. Z ostatniej ławki zeszyt ćwiczeń formatu A4 jest przecież tylko białą plamą. Page 8 albo nawet „strona ósma,” kiedy się nie zna cyferek nie nie za bardzo pomaga. Dzieci też non stop pytają, którą „książkę” mają otworzyć.
Kiedyś wystarczało kliknąć w strzałkę żeby szybko przenieść się do skorelowanej z lekcją w podręczniku stroną w zeszycie ćwiczeń. Opogramowanie miało wiele przydatnych narzędzi, choćby powiększenie i kolorowe kredki. Teraz muszę radzić sobie inaczej. Skanuję zeszyt ćwiczeń, przynoszę plik na iPad’a, iPad’a do szkoły (+Apple Pencil i przewód VGA) i tak pracuję. W poprzedich latach próbowałam pracować na pdf lub jpg i na oprogramowaniu tablicowym, ale co i rusz szwankowała a to kalibracja, a to brakowało mi kolorów, albo coś tam jeszcze. Kończyło się przyklejaniem karteczek. A ja nie nawidzę jak mi cokolwiek nawala. No bo mamy ten XXI wiek czy epokę kredy?
Lubię jak dzieci zrobią ćwiczenie (zazwyczaj językowo niezbyt wyrafinowane) samodzielnie, a potem sprawdzamy je sobie wspólnie na tablicy (a zrobienie „klucza” do zadania powierzam moim „szybciakom”, fast finishers). Unikamy w ten sposób odwiecznego „Psze pani, czy dobrze?” bo każdy może sobie popatrzeć, porównać i ewentualnie poprawić.
Albo na odwrót: najpierw przy zamkniętych książkach robię z dziećmi ćwiczenie na tabecie, którego ekran wyświatlam na tablicy,
a potem puszczam je na głębokie wody samodzielności. Minus tej kolejności jest taki, że w połowie zeszytów ćwiczeń jest to samo, albo prawie to samo co „u pani”.
Ta obawa „czy dobrze proszę pani?” jest dla niektórych paraliżująca. Dopiero zachęcone pytaniami (What colour is your bag? Is there only a ruler?) dzieci nabierają śmiałości „pozwalają sobie na więcej.” Na a=rysunkach pojawia się więcej szczegółów, przedmioty się personalizują, a dzieci dzieci opisując je po angielsku mówią ciekawsze rzeczy.
Technologia, technologią, ale można też świetnie się uczyć (i bawić) wykorzystując proste, papierowe środki. Mini karty obrazkowe można rozkładać, podnosić w górę, stukać w nie palcem w rytm rytmiczanki, albo jak się już zna in i on upychać je do plecaka albo kłaść na stole. Solo albo w duecie z koleżanką/kolegą.
Papier też lepiej „współpracuje” z tradycyjną tablicą kredową, na której łatwiej się wiesza, przestawia, sortuje różnorakie karteczki i rysuneczki. Co lekcję możemy zrobić przy pomocy tych samych prostych materiałów coś innego. Dyktując uczniom co położyć, a co włożyć w każdej klasie otrzymuję na tablicy zawsze coś innego.
Interaktywne ćwiczenie na komputerze, choć dla dzieci oczywiście bardzo atrakcyjne, pozostaje zawsze niezmienne. No i najważniejszy minus: przy tablicy jest przeważnie tylko jedno dziecko, a reszta wyciąga rączki i mówi „Teraz ja. Teraz ja.” Przykładów jest 4 czy 5 i kogo ja mam wybrać???
Dlatego lubię korzystając z dodatkowej godziny w miłe piątkowe popołudnie po prostu usiąść z dziećmi na dywanie i nieśpiesznie po prostu poczytać z nimi książkę. Znamy już in i on, gestami wyjaśniam im under i behind, a resztę bez problemu dzieci się domyślą z obrazków.
„Jeszcze raz, jeszcze raz! Jeszcze book” OK, jeszcze raz Łatek-Spot w roli głównej, ale tym razem pójdzie do szkoły – najpierw w książce (czytanej przeze mnie albo przez jakiegoś miłego gościa (TU lub TU), a potem, w czasie kiedy dzieci pracują nad kartą pracy, w filmie (TU). Oh, naughty Spot!
Summa sumarum wniosek jest taki, że czy uczymy się przy pomocy tradycyjnych czy nowocześniejszych środków at the end of the day, koniec końców, liczy się ile zostało nam w głowach.