Happy Valentine’s Day

Chorzy wyzdrowieli. Zmęczeni odpoczęli. Czas zatem zabrać się do pracy. No, ale żeby szok nie był za duży, pierwsze po feriach lekcje rozpoczęliśmy od Walentynek (Valentine’s Day).

valentines-daySpędzając z szaliczkiem na chorym gardziołku początek ferii usiadłam raz czy dwa do komputera i wymyśliłam sobie fajną lekcję kulturową a propos Walentynek. Miało być i robienie kartek walentynkowych i zaśpiewanie jakiejś fajnej piosenki i może jeszcze jakaś zabawa na dywanie. Wykonanie kartki miało być na tyle proste żebyśmy dali radę tylko po angielsku; oczywiście z dużą pomocą pomocy wizualnych (= każdy krok w wykonaniu kartki trzeba dzieciom zobrazować). Zrobienie szablonu kartki nie zajęło mi dużo czasu (do pobrania TU–> valentines-card) choć wymagało to trochę zadbania o szczegóły, np. żeby po wydrukowaniu strona A pasowała do strony B, żeby był znaczek jak na prawdziwej kartce itd. Powstała też lista dzieci z każdej klasy, żeby po sprawdzeniu obecności ją pociąć na małe etykietki, które dzieci wylosują, nakleją, tak by każdy zrobił ale też dostał kartkę. Do kompletu powstała czerwona angielska skrzynka pocztowa żebyśmy mieli gdzie kartki włożyć i wysłać. Tekst wpisany w kształt serca w oryginalnym zamyśle brzmiał „Be my Valentine,” ale go zmieniałam na tradycyjne „I love you” żeby pasował do tekstu piosenki The Heart Song z repertuaru The Kiboomers:

I made a valentine for you
The heart shape says „I love you”
H-E-A-R-T, H-E-A-R-T, , H-E-A-R-T,
The heart shape says „I love you”

st-valentine-picturesZnalazłam też prostą, melodyjną wersję A Tisket, a tasket żebyśmy mogli się pobawić w pisanie i gubienie listów (ppdobnie jak z gubieniem chusteczki w „Chodzi lisek koło drogi”). Powstała też prezentacja Keynote żeby dzieciom w skrócie nakreślić o co chodzi z tymi walentynkami – kiedy, co, po co? W celach „ogólnorozwojowych” dzieci po polsku poznały parę faktów (legend?) z życia Świętego Walentego. A trzecim klasom dołożyłam krótki tekst z ich podręcznika żeby się nie zmarnował ;-).valentine-yt3

Główną, „kartkową” część lekcji przetestowałam na studentkach studiów podyplomowych po to by oszacować jak czasochłonna będzie ta część lekcji i jak na maksa uprościć polecenia żeby wszystko było krótkie i zrozumiałe. Lekcja zdobyła ochy i achy, więc zadowolona powędrowałam w poferiowy poniedziałek do szkoły. A tam, bum! już na pierwszej lekcji zderzenie z dziecięcą logiką, emocjami i „bo ja proszę pani chcę inaczej”!

I w tym miejscu małe wyjaśnienie. Dlaczego zadałam sobie tyle trudu planując w sumie przecież prostą lekcję? Bo ja nie lubię obchodzić walentynek z tak małymi dziećmi. Obchodzić ich w ogóle w szkole. Bo szkoła to takie sobie miejsce dla zakochanych. Do tego widok 9/10-latka obdarowującego o godz. 8.10 swoją wybrankę różą, czekoladkami i laurką jest… hmmm, interesujący, szczególnie jeśli nie tylko ja jestem tego świadkiem, ale pozostała „niewybrankowa” część klasy. Serce co prawda nie sługa, ale człowiekowi zawsze trochę smutno, że nie dostał walentynki. Dorosły w takiej sytuacji patrzy i myśli „Czy to trochę nie za wcześnie na takie szkolne amory?”

Drugi powód moich ambiwalentnych uczuć jest taki, że zbyt często to skądinąd romantyczne i niewinne święto przeradza się w Ranking Popularności. Dzieciaki świadomie czy nie wybierają Króla i Królową Balu: najpopularniejsze, najbardziej lubiane dzieci, które na hasło pani wychowawczyni „zróbcie na jutro kartkę walentynkową dla kogoś z klasy” dostają kilka kartek, podczas gdy inne żadnej. Gdzie tu fun? W USA i UK, gdzie Valentine’s Day jest bardzo popularny nawet dorośli się stresują, gdy na horyzoncie zero cichych wielbicieli skłonnych zapełnić skrzynkę pocztową, czy obecnie mailową.

Inny problem to to, że kids will be kids, dzieciaki są takie jakie są. „Psze pani ja chciałem zrobić, ale zapomniałem”. Efekt? jednen dzieciak dla kolegi/koleżanki się narobi, nastara, a sam nic w rewanżu nie dostaje. Puste ręce, smętny wzrok, buzia w podkówkę. Dramat.

Stąd mój zamysł: 1) podkreślić przyjacielski, a nie tylko miłosny charakter walentynek; 2) położyć nacisk na secret: dla kogo robimy i od kogo dostaliśmy kartkę musi pozostać w tajemnicy (Shhh! You’ve got a secret admirer); 3) walentynkowe kartki muszą powstać na lekcji, dla wszystkich, żeby nikt nie został pominięty; no i na koniec najważniejsze: 4) musimy się postarać (do our best), bo nikt nie lubi nieładnych prezentów.

valentine3

No i mimo, że kilkanaście razy padło zapewnienie „to jest tylko z-a-b-a-w-a” to czasami nie było mi do śmiechu. W dwóch klasach znalazły się dzieci, które absolutnie dla innego dziecka w klasie kartki zrobić nie chciały. „To dla cioci/mamy/brata…” i tyle. „Nie dam!” Bunt. Zaś w innych klasach dzieci nie miały z tym żadnego problemu. Co więcej, ci którzy pracowali najszybciej bez zmrużenia oka zrobili kartki dla pani wychowawczyni i pani od religii. „Ale się ucieszą! Nie będą wiedziały od kogo to!” – komentowały. I bądź tu mądry…

Myślałam sobie, że karteczki z imionami będę rozdawać „jak leci”, ale widząc, że tak to ujmę „zróżnicowany poziom” 😉 prac moich uczniów, pomyślałam, że dzieciak  który jeszcze z wycinaniem i kolorowaniem „nie ten tego” będzie miał mniejszy problem z zaakceptowaniem odrobinę krzywo wyciętej czy trochę lepkiej od kleju kartki, więc przy tym rozdawaniu trochę jednak oszukiwałam. W rezultacie często dziewczynki-estetki dostawały imiona innych dziewczynek-artystek, chłopcy chłopców, co i tak jest zgodne z konfiguracją w jakiej się dzieci zazwyczaj bawią. Efekt uboczny jednak był taki, że kartka Kleofasa z wiadomością „I love you” mogła trafić do (w drodze losowania) do Alceścika stąd też usłyszałam komentarze „Psze pani, chyba jestem gejem”.  W ustach  8- czy 9-latka… hmmm,  interesting.

Jak widać: nie ma lekko. Dużo rzeczy do przemyślenia, co ewentualnie zmienić w przyszłości, by niektóre pułapki być może ominąć. Na szczęście kolejne Walentynki za rok, mam czas. Hurra!

 

 

 

Dodaj komentarz