O co chodzi w powtórce? O powtarzanie, utrwalanie, podsumowywanie materiału na kilka sposobów. Nic nowego. Mój dzisiejszy post to raczej garść refleksji w stylu „dziwny jest ten świat” :-).
Tak jak obiecałam dzisiaj zaczęliśmy od gry drużynowej True/false boxes, bo niektórzy strasznie chcieli sie odegrać za wczorajsza przegraną. W założeniu to tylko zabawa. Edukacyjna, ale tylko zabawa. Językowo chodzi o word recognition / word comprehension czyli rozumienie znaczenia słowa i odróżnianie jego znaczenia właściwego od fałszywego. Dzieci widząc obrazek psa powinny rozpoznać, że jego znaczenie jest zakodowane językowo poprzez kombinację dźwięków dog a nie na przykład cat albo squirrel. Ale, gdy rozdałam w jednej z klas żetony dzielące dzieci na drużyny i gdy chłopcy (bo niestety kilkoro z drużyny zostało wykluczonych) objęli się za ramiona, zaczęli skakać i wywrzaskiwać przyśpiewki w stylu „Ole, ole, nie damy się!” „Damy im łupnia, hej!”, to zaczęłam wątpić czy to tylko zabawa językowa czy też jakiś pokaz dziecięcego kibolstwa. Iście przerażające! Stojąca na przeciw drużyna czerwonych (w większości żeńska) ze stoickim spokojem obserwowała ten pokaz siły. Bez żadnego wyzwalania team spirit, w pełnym skupieniu, realizowała swój pomysł na wygraną: być szybszym i bardziej poprawnym. I co? Wygrała! Na luziku. Radość też wyraziła z klasą: żadnych wrzasków, tylko uśmiech radości i oklaski, podczas gdy po drugiej stronie zaczęło się szukanie winnego klęski czyli zwyczajnego kozła ofiarnego. Ten oczywiście, jak zawsze, się znalazł (bo startował jako ostatni, bo się potknął, bo gorzej wystartował…), a jak sfora na niego napadła, to za moment rozpłakał się rzewnymi łzami i głośnym chlipaniem dał upust swojej frustracji. Gdzieś mi językowy i edukacyjny sens tej zabawy umknął. Tudzież odechciało mi się competition games. Na szczęście w dwóch innych klasach emocje są trochę bardziej wyważone: wygrywamy i przegrywamy z fasonem. W końcu elementem angielskiej idei fair play jest traktowanie przeciwnika z szacunkiem.
Inny pomysł na powtarzanie był zatem indywidualny. Wymyślony by zażegnać stęki i jęki „a mnie pani nigdy do tablicy nie bierze”. OK, dzisiaj wszyscy byli przy tablicy. Przygotowałam 26 różnych slajdów z kombinacją obrazek (poznane zwierzęta) + trzy podpisy (przykład obok), które stopniowo ukazywały sie na tablicy, podczas gdy indywidualnie wezwane do tablicy dziecko musiało jak najszybciej wskazać właściwy podpis obrazka. Każdy mógł stanąć i się popisać swoją umiejętnością rozpoznawania znaczenia słowa. Problem w tym, że niektórzy uczniowie po prostu nie mogli się powstrzymać od wykrzykiwania odpowiedzi na całą klasę nie dając szansy bardziej refleksyjnym/wolniejszym uczniom na pomyślenie. Nic nie pomagała prośba o ciszę, napominanie. Znów ta potrzeba rywalizacji i „zapunktowania” za wszelką cenę! Dziecko naturalnie czuje, że ma mniej zasobów: potrafi mniej niż rówieśnicy, chwyta słabiej lub wolniej, coś przychodzi mu z trudem. Tym agresywniej zatem chce pokazać, że jest dobre w tych momentach, kiedy jest to możliwe. nic więc dziwnego, że wykrzykiwanie odpowiedzi („podpowiadanie”) zawsze pojawia się przy łatwiejszych przykładach (dog, cat, snake); przy mniej typowych, mniej utrwalonych słowach (hedgehog, squirrel, butterfly) cisza była jak makiem zasiał.

Trzecia refleksja dotyczy naklejek. To zapewne ostatnie wydanie podręczników szkolnych, w których są one obecne. Idea podręcznika wieloletniego czyli takiego, który ma służyć trzem rocznikom dzieci, a zatem nie można będzie w nim nic wpisywać, wycinać ani wklejać, skutecznie wyruguje użycie naklejek w zadaniach. Z jednej strony szkoda, bo dzieci je bardzo lubią. Szczególnie takie, jak dzisiaj w zeszycie ćwiczeń (str. 37), dzięki którym można „zaoszczędzić czas” poświęcany na mozolne kaligrafowanie literek.
Z drugiej strony arkusze z naklejkami (a są ich dwa: kolorowy w podręczniku i czarno-biały w zeszycie ćwiczeń) mają „tendencję” do gubienia się. Co i rusz znajduję na podłodze w klasie jakiś i szukam właściciela/lkę. I przy czym niektóre dzieci ze spokojem przyjmują informację, że skoro naklejki się zgubiły, to będą musiały/mogą narysować/napisać to, co normalnie by nalepiły, natomiast inne traktują fakt zgubienia jako przyzwolenie na nicnierobienie. Nicnierobienie jednak jest strasznie nudne, więc po 30 sekundach zaczyna się łażenie po klasie, szturchanie sąsiada, gadanie, słowem: przeszkadzanie innym.
Trzeci i najważniejszy problem z naklejkowymi zadaniami to ich sens edukacyjny, a raczej często jego brak. Zazwyczaj wygląda to tak: krok po kroku prowadzę dzieci w kierunku zadania. Staram się raczej w języku angielkim przy mimimalnym udziale języka ojczystego, za to przy pełnym supporcie wizulanym – tablica multimedialna+PPT. Otwieramy książkę na odpowiedniej stronie (slajd), znajdujemy odpowiednie naklejki (slajd), instruuję i pokazuję jak delikatnie odkleić naklejkę od papieru i tymczasowo umieścić na brzegu stołu, żeby ją mieć pod ręką. Potem słuchamy nagrania (slajd) i wykonujemy zadanie (zazwyczaj to z nagrania wynika co i gdzie przykleić), a potem razem sprawdzamy czy zadanie jest poprawnie wykonane (slajd). W skrócie wygląda to tak jak tu -> Treetops1 p45ex1

Pełen sukces? No, niezupełnie. Po kilku sekundach kilkoro dzieci jęczy „a pani pomoże, bo ja nie umiem odkleić”, inne, że „im sie rozdarło”, jeszcze inne, że „one nie rozumieją”. Jeszcze inne pokazują mi, że zrobiły zadanie nie wiedzieć dlaczego wcześniej albo właśnie teraz na moich oczach wklejają naklejki nie czekając na nagranie. Jak to możliwe??? Ano możliwe, bo skoro grafik pozostawił jaśniejsze obrysy, które odpowiadają kształtem naklejkom, to po co w ogóle się wysilać i słuchać czy to polecenia czy to nagrania, skoro można z dużym sukcesem zrobić zadanie bez tego? Pytam: co to za zadanie i czemu służy?
Ministerstwo i różnoracy eksperci wprowadzając darmowy elementarz w miejsce wypasionych box’ów edukacyjnych, w których był ogrom atrakcyjnych wizualnie zadań z naklejkami, wydzierankami, składankami, kolorowankami etc. chyba słusznie twierdzili, że wiele z zawartych w box’ach zadań nie rozwijało żadnych konkretnych umiejętności, dzieci robiły je bezmyślnie, a mimo to poprawnie. Na przykład: czy dziecko, które nie rozumie kluczowych słów dad i garden we frazie Dad is in the garden nie poradzi sobie ze zrobieniem zadania z ilustracji obok? Poradzi sobie. Ale języka obcego czy czegokolwiek innego raczej robiąc takie ćwiczenie się nie uczy. Druga część polecenia „Then say„(nazwij/powiedz) jest trudno egzekowalna, bo dzieci nakleiwszy naklejki mają takie poczucie odfajkowanego sukcesu, że wprost pytają: „To koniec? Pakujemy się?”, a dodam, że jest to zazwyczaj 10-15 minuta lekcji.
A więc bez żalu żegnam „nalepianie naklejek w odpowiednie miejsca” jako edukacyjnie sensowną technikę nauczania. W nowej edycji naszego podręcznika (Young Treetops 1, ilustracja po prawej) w analogicznym rozdziale Animals jest zadanie, w którym dzieci słuchając nagrania umieszczają wcześniej zrobione (i jak się domyślam wykorzystywane do innych zadań na poprzednich lekcjach) żetony z podobiznami zwierząt. To chyba lepszy pomysł na ćwiczenie ze słuchu, plus zawsze na koniec można zwinąć żetony i zrobić to ćwiczenie jeszcze raz, ale inaczej.

Zaraz, zaraz… Żetony powiadasz? Takie malutkie obrazeczki? A pamiętasz, co się działo w twoich klasach z pacynkami rodzinki Holly i Bud’a z roz. 1? Non stop znajdowałaś jakieś pogubione na podłodze. Oops! Zamieni stryjek siekierkę na kijek?
PS. Zadania domowe:
1. zeszyt ćwiczeń str. 54
2. dla chętnych (na ocenę celującą): zadanie z podręcznika str. 46: wytnij książeczkę (Butterfly book str. 85), pokoloruj ją i spróbuj opowiedzieć historyjkę Bud’s new pet.
3. jeśli nieskończone, to dokończyć zadania wykonywane w czasie lekcji: podręcznik str. 74-75 Picture dictionary, roz. 5 zwierzęta); zeszyt ćwiczeń Plus Pages str. 62.