„Ludzie mejle piszą” czyli po co jest ten blog?

Taka byłam zadowolona z wtorkowego kontaktu z Państwem, że wszem i wobec chwaliłam się jakich to ja mam miłych rodziców: rozsądnych, wyważonych, obiektywnych. Takich co nawet jak krytykują, to tylko konstruktywnie. Cud-miód. Ach, jak mi błogo!

No, ale gdy się jest w takim nauczycielskim błogostanie, tym cięższy obuch trafia nas w łeb, gdy pewnego ranka otwieramy komputer, a tam czeka na nas taki oto mail:

Przykro czyatać relecję z lekcji własnego dziecka, gdzie nauczyciel obwinia dzieci na ekscytację loterią – przecież to szkoła zorganizowała, przecież to nauczyciel przekazał tą informackę tak, że dzieci były zainteresowane, przecież to są7-8 latki, myślałam że doświadczony nauczycie zdaje sobie z tego sprawę.  ….

scared-woman

Szybko przebiegam wzrokiem przez resztę wiadomości, bez większego zrozumienia, za to z ciśnieniem idącym niebezpiecznie w górę. A tam: „opis na Pani blogu odczytałam jako hejt na klasę”, „adrestatem Pani frustracji powinna być dyrekcja”, „[p]isze pani że dzieci nie kumają, może dodatkowe zajęcia,” a na koniec:

Pozdrawiam i kolejnym raziem proszę o przemyślenie czy nie urazi Pani kogoś swoją wypowiedzią.

Uff! Kusząca myśl: Delete???  Ale ciśnienie wysokie, więc zaczynam nerwowo stukać w tableta tłumacząc się (wiecie: „winny zawsze się tłumaczy”), że chyba zaszła pomyłka, że wpis, o którym mowa jej dziecka nie dotyczy, bo ta klasa (o którą chodzi wiem z pretensji w dalszej części maila) miała zajęcia w czwartek, a loteria była w środę, 19 października jako inauguracja  Międzynarodowego Miesiąca Bibliotek Szkolnych w naszej szkole. Stukam nerwowo, że było wesoło, bo jedno z dzieci śmiesznie usadziło swojego pluszaka i próbowaliśmy go angażować do uczestnictwa w lekcji, a ten nic, milczący jakiś; jego kolega z ławki musiał mu użyczyć głosu i go przedstawić, o co w sumie na tej lekcji chodziło, a więc super …

teddy-guest1

 

Kasuję wszystko co napisałam wcześniej; odpiszę później – muszę jechać do pracy.

keep-calm-and-teach-english-68

Ale wiecie co, drodzy Państwo? Fakty jakkolwiek je przedstawię nie mają znaczenia, bo po drugiej stronie chyba nikt nie słucha. Sądząc nie tylko po tym co jest napisane, ale także jak (pisownia i interpunkcja) ten kontakt z rodzicem ucznia to czyste emocje, a gdy te biorą górę, to żadne argumenty nie trafiają. Tak silnych emocji jak ognia boją się nauczyciele – ci sami, którzy słuchając moich wniosków płynących z dwóch lat projektu Angielski: rodzice-dziecko-nauczyciel RAZEM kiwają głową, ale zaraz mówią: Taaa. Współpraca. Dwustronna komunikacja. Budowanie relacji … Wszystko to zacne, co pani mówi, ale:

Jak mnie język świerzbi, by podać maila czy numer komórki rodzicom moich uczniów to zawsze staje mi przed oczami matka X, która mnie kilka lat temu na oczach swojego dziecka zwyzwała od dyletantek i pseudonauczycielek. A jak rozmowę jako chamską zakończyłam, to mnie ścigała wieczorem telefonami i mailami, a po kilku dniach poszła na skargę do dyrekcji, że nie ma żadnego ze mną kontaktu i kto to widział? Nie daję. Jak chce ze mną porozmawiać to tylko drzwi otwarte. Nawet na maile w e-dzienniku nie odpowiadam.

Każdy z nas zna podobne historie. Jednak prawda jest taka, że
primo: uczniowie są różni
secundo: rodzice uczniów są różni
tertio: nauczyciele są różni

Przypomnę zatem (tak samo jak uczyniłam w odpowiedzi na zacytowanego maila) po co jest ta strona oraz czym ona nie jest.

  1. Adresatem mojego bloga w założeniu byli i są rodzice trzech klas pierwszych (obecnie trzecich). Moja dyrekcja zagląda, ale nie komentuje. W zeszłym roku na wyraźną prośbę rodziców kolejnego rocznika (obecne drugie klasy) zaczęłam opisywać lekcje i u nich.
  2. Blog jest częścią projektu „Angielski rodzice – dziecko- nauczyciel RAZEM” promującą współpracę szkoła-dom w zakresie nauczania języka obcego. Jego zadaniem jest pokazanie rodzicom co się dzieje na lekcjach, jakimi metodami pracuję, na jakich materiałach, jaka atmosfera panuje na lekcjach, oraz co ewentualnie mogą zrobić w domu czy na zajęciach dodatkowych. Blog oczywiście uzupelnia tradycyjne formy kontaktu: zebrania, wywiadówki i drzwi otwarte, notatki w zeszycie korespondencji, komunikaty w e-dzienniku.

To wszystko wyjaśniam rodzicom na początku roku szkolnego w liście do nich skierowanym, a dodatkowo doprecyzowuję (formy kontaktu, oczekiwania, system oceniania, etc.) poprzez ankietę do niego dołączoną. Niestety pod koniec września przejęłam dwie klasy po koleżance, która zachorowała. Nie było jeszcze czasu poznać się z rodzicami, bo nie było zebrania, a na drzwiach otwartych pojawiło się z tych nowych klas zaledwie dwoje rodziców. W krótkim mailu (poprzez komunikator e-dziennika) przedstawiłam się, napisałam podstawowe informacje, o tym jak będziemy z dziećmi pracować, itd. oraz, że

-Więcej informacji o tym co robimy na lekcjach mogą Państwo znaleźć na stronie internetowej http://www.angielskiwszkoleiwdomu.com. Na razie co prawda nie znajdą tam Państwo zdjęć dzieci pracujących na lekcjach (wymagana jest Państwa zgoda na udostępnienie wizerunku dzieci – formalności uzupełnimy na najbliższym zebraniu rodziców), ale informacje o tym co robimy na lekcji oraz co można zrobić pracując z dzieckiem w domu już tak. Strona angielskiwszkoleiwdomu ma swoją bliźniaczą Facebook’ową siostrę. Jeśli polubicie ją, będziecie Państwo na bieżąco otrzymywać informacje o nowych wpisach.

Statystyki wejść na stronę oraz ankiety wśród „moich” rodziców raczej nie kłamią: zaledwie jedna piąta odwiedzających to rodzice moich uczniów, reszta to rodzice nie „moich” uczniów, nauczyciele i przyszli nauczyciele angielskiego (i nie tylko) oraz inni ciekawscy 😉. A skoro tak jest, to tym bardziej zależy mi na przekazaniu nielukrowanego obrazka z lekcji. Tak jest także dlatego, że:

3. Nie uprawiam blogoterapii. Blog nie jest ani konfesjonałem, ani zapisem moich frustracji. Nie jest też pokazem w stylu „zobaczcie jakim świetnym belfrem jestem.”

W mediach społecznościowych nauczyciele często chwalą się TYLKO sukcesami, nie piszą o trudnościach, więc są oskarżani o autokreację. Moją intencją jest uchylenie drzwi do mojej klasy w różnych okolicznościach; nie tylko wtedy, kiedy wszystko idzie zgodnie z planem; pokazanie, że mimo uczenia fajnych dzieciaków, przygotowania atrakcyjnych pomocy dydaktycznych, czasami tzw. czynniki zewnętrzne mogą nam lekcję „popsuć”. To, że lekcja mi do końca „nie wyszła” może być zresztą wyłącznie moim odczuciem (ach te wygórowane nauczycielskie wymagania, żeby „wycisnąć z 45-minut jak najwięcej…), ocena dzieci czasami jest skrajnie różna.

Główny przekaz strony angielskiwszkoleiwdomu.com ma być taki: „Różne techniki działają na różne dzieci różnie”, „Czasem słońce, czasem deszcz”, „Dziś było słabo, ale na pewno jutro będzie lepiej”. Było słabo, ale to nie jest niczyja wina. Zakładamy, że trzy strony uczestniczące w procesie edukacji – dzieci, nauczyciele (szkoła) i dom – mają dobre intencje, że się starają, najlepiej jak potrafią. Czasem wychodzi, czasem nie.

Dlatego dziękuję Magdzie. za komentarz, który się pojawił pod tym samym wpisem. Świadczy on chyba o tym, że niektórzy dobrze odczytują moje intencje:

Witam serdecznie. No cóż tak to jest z dziećmi, które czekają i są podekscytowany w tym przypadku loterii. Z nami dorosłymi czasami podobnie jest  😊. Dobrze, że już były na loterii, teraz będą zaspokojone do kolejnego wydarzenia. Pozdrawiam i cierpliwości życzę.

PS. A czytając nad poranną owsianką nie-zawsze-pozytywne rzeczy na Facebooku zawsze można zsunąć suwak w dół i natknąć się na inny wpis. Na przykład taki, w którym ktoś mi poleca taką oto fajną piosenkę do wykorzystania w klasie. Słucham, oczyma wyobraźni widzę rozhahane buzie moich dzieciaków i już, już wraca mi humor. Bo szczęśliwe dzieci = szczęśliwi rodzice, czyż nie?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s